Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2015
Dystans całkowity: | 70.38 km (w terenie 1.00 km; 1.42%) |
Czas w ruchu: | 03:11 |
Średnia prędkość: | 21.79 km/h |
Suma podjazdów: | 554 m |
Suma kalorii: | 2356 kcal |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 23.46 km i 1h 35m |
Więcej statystyk |
Szybsze tempo i pod Pogorzałe
-
DST
32.06km
-
Czas
01:17
-
VAVG
24.98km/h
-
Kalorie 1137kcal
-
Podjazdy
270m
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 23 marca 2015 | dodano: 27.03.2015
Tym razem z Zielonym, na szosowym, tempo bardzo miłe, aż poczułem obiad a to oznacza wysiłek.
Sama kondycja do kitu ale przyjemna rundka z podjazdem pod Wałbrzych.
http://app.endomondo.com/workouts/490920648/677106...
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
Wyciąganie za uszy czyli jedziemy na podjazdy, nie
-
DST
37.32km
-
Czas
01:54
-
VAVG
19.64km/h
-
Kalorie 1218kcal
-
Podjazdy
284m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 marca 2015 | dodano: 23.03.2015
plan był następujący, wyciągnąć Daniela i podjechać wolnym tempem pod Wałbrzych od strony Pogorzały, niby nic trudnego ale jednak to pierwsza jazda Daniela w tym roku i na pewno pierwsza od dłuższego czasu.
Plany uległy zmianie i ... Daniel zaproponował znany fast food w Świdnicy ... cóż za trening ale z tego co pamiętam to nie pierwsza jazda z nim gdzie tam kończymy :P
http://app.endomondo.com/workouts/489362551/6771062
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
Belgia/Holandia
-
DST
1.00km
-
Teren
1.00km
-
Kalorie 1kcal
Piątek, 6 marca 2015 | dodano: 27.04.2015
weekend w Belgii i Holandii 06-09.03.2015
Lot zarezerwowany już wcześniej w tanich liniach lotniczych, wybieramy się w czwórkę do znajomych (nie moich tylko dziewczyn). Wylot Wrocław, przylot Eindhoven, stamtąd zabiera nas Cziczi do swojej miejscowości w zachodniej Belgi - Tielt, mała mieścina ok. 18 tys. ludności. Miasto zadbane i mające fajną małą zabudowę, jak nie osobne domki to bliźniaki a kamienice góra sięgające 3 pięter, na próżno szukać wielkich osiedlowych molochów. W mieście tym mało kto mówił po angielsku, czasami coś próbowałem mówić po niemiecku ale co z tego jak pani odpowiadała mi w języku, którego nie ogarniałem (niby podobny do niemieckiego ale nie rozumiem, podobna sytuacja jak z czeskim). W Tielt zastaliśmy przygotowania do Karnawału, parada przeszła popołudniem przez centrum miasta, wcześniej jednak siedzieliśmy z Anią w rynku w kafejce, pijąc piwo i kawę.

Z kelnerką komunikowaliśmy się za pomocą domysłów, ja mówiłem po angielsku, ona odpowiadała po swojemu i jakoś dochodziliśmy do tego co każda ze stron chciała ugrać.
W kawiarni zauważyłem, że większość ludzi je tu obiad, spotyka się z ludźmi na piwku, typowa rodzinno przyjacielska niedziela, dużo osób jeździła na rowerze i przystawała na piwko.
W sobotę zwiedzaliśmy Bruggie - miasto już o wiele większe, z ciekawymi (dwoma) legendami odnośnie symbolu miasta czyli siusiającego chłopczyka. Niestety pełno ludzi, różne narodowości, żywimy się w znanej światowej sieciówce więc bez rewelacji kulinarnej.



W poniedziałek meldujemy się na chwilę w centrum Antwerpii, zwiedzanie samochodem, niestety, miasto wydaje się piękne ale nie ma czasu, tu odbiera nas inny znajomy tym razem z Holandii.
Zabiera nas do Den Bosch, zwiedzaliśmy miasto nocą, które jest piękne szczególnie z jedną uliczką. Nasza gospodyni jest chora więc wyprawa nocna do Amsterdamu odpadła. W Holandii jest ciężko po którejś godzinie z alkoholem, a w niedziele to już w ogóle brak otwartych sklepów, jeździmy po całym mieście a okazało się, że pod domem naszych gospodarzy jest sklep z szybką garmażerką oraz jednym rodzajem piwa. Właściwie w Beneluxie rządzi piwo małe tzn 0,33 - niby 20 piw kupionych ale poszło ich obalenie bardzo szybko. W tej uliczce zaplanowaliśmy posiłek, droga strasznie,, burger ok 13 eurasów ale ostatni dzień, dobry ale w lepszej cenie jadłem lepsze we Wrocławiu.
Nazajutrz po śniadaniu jeszcze chwila wolnego by pokeszować ale niestety cała wyprawa zakończyła się keszofiaskiem. W Belgii był jeden kesz z jakimś dziwnym wzorem, bo podpowiedzi namierzone. W Holandii za to zabudowa nie była litościwa dla mojego gpsu i mimo, iż byłem na miejscu, zwiedzałem zabytki to keszy nie znalazłem, no taki los keszera czasami.
Droga powrotna do Eindhoven na lotnisko, lot w końcu z jakimiś emocjami, turbulencje i podejście do lądowania koszmarne, choć ja bardziej przeżywałem z powodu zjedzonego wielkiego śniadania niż strachu.
Wyprawa oznaczona dużą dawką śmiechu i dozy energii na cały tydzień, warto było posiedzieć w innym miejscu i w innej kulturze. Pogoda znów dopisała na wyprawie, oby więcej takich wylotów w weekend.
Ps. Warto odnotować, że po drugiej w tym roku chorobie gardła mogłem kosztować belgijskiego i holenderskiego piwa. Nie po to ost tydzień siedziałem w łóżku z zapalonym migdałem by nie móc w weekend wypić smacznych piwek, Duvel, Hainekeen (smakuje inaczej niż w Polsce, dla mnie lepiej) i przede wszystkim Jupiler ze sklepu pakistańca :)

Z kelnerką komunikowaliśmy się za pomocą domysłów, ja mówiłem po angielsku, ona odpowiadała po swojemu i jakoś dochodziliśmy do tego co każda ze stron chciała ugrać.
W kawiarni zauważyłem, że większość ludzi je tu obiad, spotyka się z ludźmi na piwku, typowa rodzinno przyjacielska niedziela, dużo osób jeździła na rowerze i przystawała na piwko.
W sobotę zwiedzaliśmy Bruggie - miasto już o wiele większe, z ciekawymi (dwoma) legendami odnośnie symbolu miasta czyli siusiającego chłopczyka. Niestety pełno ludzi, różne narodowości, żywimy się w znanej światowej sieciówce więc bez rewelacji kulinarnej.



W poniedziałek meldujemy się na chwilę w centrum Antwerpii, zwiedzanie samochodem, niestety, miasto wydaje się piękne ale nie ma czasu, tu odbiera nas inny znajomy tym razem z Holandii.
Zabiera nas do Den Bosch, zwiedzaliśmy miasto nocą, które jest piękne szczególnie z jedną uliczką. Nasza gospodyni jest chora więc wyprawa nocna do Amsterdamu odpadła. W Holandii jest ciężko po którejś godzinie z alkoholem, a w niedziele to już w ogóle brak otwartych sklepów, jeździmy po całym mieście a okazało się, że pod domem naszych gospodarzy jest sklep z szybką garmażerką oraz jednym rodzajem piwa. Właściwie w Beneluxie rządzi piwo małe tzn 0,33 - niby 20 piw kupionych ale poszło ich obalenie bardzo szybko. W tej uliczce zaplanowaliśmy posiłek, droga strasznie,, burger ok 13 eurasów ale ostatni dzień, dobry ale w lepszej cenie jadłem lepsze we Wrocławiu.
Nazajutrz po śniadaniu jeszcze chwila wolnego by pokeszować ale niestety cała wyprawa zakończyła się keszofiaskiem. W Belgii był jeden kesz z jakimś dziwnym wzorem, bo podpowiedzi namierzone. W Holandii za to zabudowa nie była litościwa dla mojego gpsu i mimo, iż byłem na miejscu, zwiedzałem zabytki to keszy nie znalazłem, no taki los keszera czasami.
Droga powrotna do Eindhoven na lotnisko, lot w końcu z jakimiś emocjami, turbulencje i podejście do lądowania koszmarne, choć ja bardziej przeżywałem z powodu zjedzonego wielkiego śniadania niż strachu.
Wyprawa oznaczona dużą dawką śmiechu i dozy energii na cały tydzień, warto było posiedzieć w innym miejscu i w innej kulturze. Pogoda znów dopisała na wyprawie, oby więcej takich wylotów w weekend.
Ps. Warto odnotować, że po drugiej w tym roku chorobie gardła mogłem kosztować belgijskiego i holenderskiego piwa. Nie po to ost tydzień siedziałem w łóżku z zapalonym migdałem by nie móc w weekend wypić smacznych piwek, Duvel, Hainekeen (smakuje inaczej niż w Polsce, dla mnie lepiej) i przede wszystkim Jupiler ze sklepu pakistańca :)
Kategoria Pieszo góry