Maj, 2014
Dystans całkowity: | 206.34 km (w terenie 77.00 km; 37.32%) |
Czas w ruchu: | 25:04 |
Średnia prędkość: | 8.23 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1700 m |
Suma kalorii: | 11064 kcal |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 22.93 km i 2h 47m |
Więcej statystyk |
krótki rozjazd po Cierniach
-
DST
9.96km
-
Czas
00:19
-
VAVG
31.45km/h
-
VMAX
39.61km/h
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
BikeMaraton 2014
-
DST
54.00km
-
Teren
54.00km
-
Czas
04:49
-
VAVG
11.21km/h
-
Kalorie 3480kcal
-
Podjazdy
1700m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
...jedno jest pewne, każdy zawodnik ma po tym wyścigu dziesiątki historii do opowiedzenia w domu, znajomym a także kilkanaście linijek możliwych do napisania...
Pojechaliśmy z Zielonym na miejsce startu pod Chełmiec. Zaskoczył mnie widok tylu samochodów, myślałem że góry i nie najlepsza pogoda przyczynią się do tego, że na starcie raczej nie będzie tłoczno. Dzień przed startem walczyłem z nowym łańcuchem, który źle zamontowałem i przerzutkami. Co się okazało, przerzutki nie działały dobrze a wręcz do dyspozycji z przodu miałem tylko średnią tarcze i czasami dużą. Najniższa nie była dla mnie, idealnie na góry. Może tu właśnie upatrywał bym moje problemy późniejsze ze skurczami. Ale za to jak czasami pędziłem pod górę to się współtowarzysze dziwili, niestety pod koniec to ja się dziwiłem ile osób mnie wyprzedza kiedy biłem i rozciągałem swoje uda na poboczu.
W kontakcie byliśmy ze znajomym Grześkiem z Opola, którego nawet Zielak spotkał na trasie, ja niestety nie bo startował z innego sektora a dodatkowo jechał mini więc zanim ja dojechałem to on już był w drodze do domu.
Start seria zakrętów, na prostej prowadzącej na Chełmiec, spada mi na wstępie łańcuch. Początek trasy dobrze znany. Gdzieś tam wcześniej słyszałem, że będzie duża kałuża, nagle widzę, że większość ludzi się wypina z spd i jakoś próbuje ją przejść, ja natomiast wyhaczyłem kawałek ziemi po prawej stronie i przejechałem na szybkości tą przeszkodę mijając 15 osób co najmniej. Pierwszy poważniejszy zjazd i korek, ludzie wariują (Zielony ostrzegał mnie przed takimi kolarzami, z sektora 7, którzy nie mają opanowanych dobrze zjazdów), wypinają się znów, przez chwilę się sam zastanawiam czy nie powinienem zrobić tego samego, ponieważ zagrodzili całą drogę. Znów wykorzystałem przestrzeń, tym razem po lewej i pojechałem bokiem po trawie. Po dobrym zjeździe wyłonił się mega podjazd, niestety każdy już podchodził w naszej grupie. Po kilkunastu kilometrach ukazał się mega zjazd, stromizna z błotem, nie odważyłem się, dodatkowo schodząc z roweru złapał mnie pierwszy raz skurcz w udzie. Podjazd pod Chełmiec jak i zjazd bardzo dobry, niesamowicie szybko prułem w dół, ponieważ znam te zjazdy. Najlepszy moment wyścigu - zjazd powolny, raczej nigdy nie jechałem nim, zjazd co raz to z większym nachyleniem, pojawia się woda, więcej wody, nagle właściwie można powiedzieć, że zjeżdżaliśmy potokiem, dużo ludzi narzekało prowadząc rower, inni wypięci jedną noga jakoś próbowali to ogarnąć, i właśnie taki delikwent nagle postawił rower w poprzek "rzeki", ja zjeżdżając na maxa musiałem się położyć w krzaki. Błoto do właściwie samego końca nie sprawiało mi większych problemów. Pierwszy bufet zaliczyłem w parę sekund, miałem wodę w bidonie i bukłaku więc zabrałem dwa ciastka i pojechałem w długą w stronę Trójgarbu. Przez ulice przejechaliśmy przed Jabłowem, następnie wspinaczka pod Trójgarb, przejazd przez łąkę i do lasu, długi podjazd i zjazd znajomy więc znów szybciej pędzę. Skończył się właściwie w miejscu gdzie niedaleko wjeżdża się na górę od strony Starych Bogaczowic. Chwilę pod górę, widzę drugi bufet a przy nim pełno ludzi, postanowiłem jechać, gość podał mi tylko jeden kubeczek i jazda, to był duży błąd, ponieważ czekały mnie mozolne, powolne podjazdy, tutaj się namęczyłem dopiero bez małego przełożenia. Jechałem długo z jakimś starszym panem, licząc że za chwilę będzie ostatni bufet i ogółem meta (licznik zamontowany ostatnio coś nie działał poprawnie). W między czasie się lekko rozpadało i po raz trzeci nad głową przechodziła burza. Za chwilę wyjrzało słońce, popaprana pogoda ale ważne, że nie leje mocno.
Na licznych podjazdach łapią mnie kolejne skurcze, raz taki, który mi w ogóle nie pozwolił na jazdę, przystawałem i jechałem, ciągle doganiając pewną grupę górali, po czym znów to samo, oni odjeżdżali a ja na poboczu walczę ze skurczem.
Wjazd na ostatni bufet, tym razem odłożyłem rower na bok, rozprostowałem nogi, bidon napełniony izotonikiem, kieszenie wypchałem ciastkami i owocami, w sumie za długo to nie odpoczywałem, kilka fotek będzie jak jadę rowerem obżerając się różnościami. Czas na końcowe metry, niestety dla mnie mega tragiczne, jedzenie dostarczona dużo energii, doganiam znów kogoś, całkowicie puszczają mnie bóle mięśni, Tabliczka 5km do końca, próbuje coś jeszcze wycisnąć i nagle silny skurcz, noga unieruchomiona, rozciągam się na boku. Kiedy w końcu puścił zaczął się zjazd po błotku i nagle poślizg, przelatuje przez rower, uderzając kaskiem w kamień, krew się leje na łokciach, kolanie, ból odczuwalny na barku i biodrze, wstaje i łapie mnie dodatkowo kolejny skurcz a za moimi plecami glebę zalicza kolejny biker. Jadę dalej. Na kolejnych zjazdach kogoś doganiam, modliłem się by już nie było podjazdów, były niestety jeszcze dwa albo więcej a ja już musiałem kilka razy stawać. Do mety zjazd szybki, parę zakrętów i jestem na mecie z paroma innymi zawodnikami ale już się nie miałem ochoty ścigać by przy ludziach nie robić szopki. Zielo o wiele szybciej na mecie niż ja, podjechałem do auta a on już zapakowany i przebrany, rower umyty był na dachu auta. Makaron, losowanie i mycie roweru, uciekamy z Mordoru w strugach deszczu.
Jadę do domu, kąpiel i ... powrót do Mordoru na grilla :) parę procentów pozwala zapomnieć o zmęczeniu i ranach. Oczy się same zamykają koło 23h. A jutro jeszcze praca w komisji :) w niedzielnych wyborach
update: jakoś się udało, tylko jeden koleżka postanowił poprzeszkadzać i podarł kartę do głosowania i cały protokól był już lekko problematyczny z błędami miękkimi.
http://www.endomondo.com/workouts/346619498/677106...
m. open 396/448 + 32 (nie dojechali)
m kat m2 85/92
czas 04:49:21
Kategoria Dłuższe trasy
dookoła Chełmca
-
DST
46.08km
-
Czas
02:02
-
VAVG
22.66km/h
-
VMAX
62.00km/h
-
Kalorie 1769kcal
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
krótko z K.
-
DST
12.54km
-
Teren
6.00km
-
Czas
01:05
-
VAVG
11.58km/h
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
jazda K. lajtowa na pożyczonym rowerze, przez Lubiechów i Książ
http://www.endomondo.com/workouts/343947895/677106...
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
Debiut SPD w MTB
-
DST
9.93km
-
Teren
7.00km
-
Czas
01:00
-
VAVG
9.93km/h
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
miałem nic nie robić tego dnia, lekko coś poszperać, może umyć rower, zamontować wreszcie nowe pedała spd do mtb i licznik rowerowy. Pech chciał, że wszystko zrobiłem bardzo szybko, bez problemu. Chwilkę posiedziałem w domu ale nie mogłem porzucić myśli wypróbowania nowych pedałów. W końcu zdecydowałem się na wyjazd. Wpięcie i jedziemy. Czułem inną jazdę, podjazd pod Książ szybki. Wstałem z roweru, buty się nie ześlizgują z pedałów. super, czas na jakiś zjazd - do starego Książa. Też coś szybko, przez chwilę pomyślałem, że coś jestem za pewny na tym zjeździe, przecinam kolejne kamiennie jak nie ja. Nastał podjazd, atakuje szybko, mijam korzenie, redukcja, przyśpieszenie i ... łańcuch się rozrywa. Szukam spinki ale bez powodzenia. Brudny łańcuch zostawiłem pod drzewem, muszę go zabrać jak kupię nowy. Powrót tą samą drogą, dobrze, że więcej z górki niż pod górkę.
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
Międzygórze/Stronie Śląskie - dzień 3
-
DST
20.00km
-
Czas
07:00
-
VAVG
21:00km/h
-
Kalorie 3565kcal
Po wczorajszym lekko zakrapianym spacerze - 25 km we mgle, dziś wstałem wcześniej z nadzieją na lepszą pogodę a co za tym idzie piękniejszymi widokami. Co prawda dalej nie miałem mapy, nie wiedziałem którędy zorganizować pochód ani przede wszystkim ile to nam zajmie czasu. Szybko obudziłem i zebrałem współtowarzyszy - Daniel chyba już zresztą nie spał, bo jak zapukałem do niego to przeszukiwał tableta :P
Spakowani, rozliczeni z właścicielką, wybraliśmy się na miasto czekając na drugą grupę. Kupiliśmy jakiś prowiant i napoje na drogę w postaci piwa. W końcu telefon zadzwonił ok godz. 11:30, późno, ale cóż, nie każdy się tak zbiera z rana jak my :D
Dojechali, ustaliliśmy, że jedziemy pod zajazd Czarna Góra i tam rozpoczynamy. Na miejscu nagle wpadł mi do głowy pomysł, że można się kolejką linową przejechać (jeśli jest tania) by nadrobić lekko czasu. kolejka działała dziś, długo nie musiałem czekać na aprobatę współtowarzyszy, wszyscy na tak.
Lecimy po bilety, 13zł spoko, Daniel dalej leci na ulgowym, też mogłem się ogolić :P
Pani nas poinformowała, że musimy się śpieszyć bo zaraz wyciąg stanie i będziemy musieli czekać na następną godzinę. W końcu zakupiona mapa, przydała się dziś. Szybkim susem do samochodu gdzie zostawiłem plecak i piwa. Wracam do kolejki, gdzie czekają wszyscy prócz Jarka, który mimo nawoływań szedł powoli, bardzo powoli - hehe król ZUSA. Przechodzimy przez bramki, Daniel z problemami, nie chcieli go wpuścić - maszyny nie oszukasz :). Dobra czas na prawdziwe widoki. Na wstępie dostałem metalową barierką ochronną z dużą siłą po udzie. Na Czarną Górę jedzie się kilkanaście minut. Widoki piękne, na szczycie drzewa w śniego-lodzie, przy końcu robi się mega zimno. Na szczycie szybka decyzja, idziemy na wieże widokową a potem na Śnieżnik. Ogółem pani z dzieckiem na szczycie zapytała pracownika kolejki "gdzie mogę kupić bilet na powrót?" buhaha, padłem. Pan odpowiedział "na dole" :D
Szybkie podejście i mamy wieżę ostatnie schody całe w lodzie, foteczki i lecimy dalej, kesz parę metrów niżej i dalej przez Żmijowiec na Śnieżnik, przy całej podróży widoczny w oddali Pradziad. W między czasie próbowałem pogadać z osobami z drugiej grupy, co tam u nich i jak się żyje, no czasami tematy polityczne :) ale krótko. Na Śnieżniku melduję się ostatni. Znów szybkie fotki i kesz (z Danielem ostatnio szybko i sprawnie idzie). Dalej do źródła Morawy, znów kesz, który bez gpsa tylko z podpowiedzią a i bez niej każdy by się zorientował gdzie leży. Schodzimy do słonika czeskiego a potem powrót na Śnieżnik. Przy zejściu znaleziony kolejny kesz. Wchodzimy do schroniska, ceny lekko porażają ale tego się spodziewałem. Podział grupy znów na dwie. Ja na szczęście przemyślałem z rana wcześniej sytuację i zabrałem ze sobą kaszankę i kiełbaski, na zewnątrz zrobiliśmy ognisko, takie jak kiedyś, paliły się kiełbachy.
Po ognisku, znaleźliśmy kesza przy byłym wiatraku a następnie szybko schodziliśmy w kierunku Czarnej Góry, omijając ją od boku. W którymś momencie postanowiliśmy zbiec ze stoku narciarskiego. Pożegnania i lecimy do domków przez kłodzki znany fast food :) w domu ok 21.
Słowem podsumowania - majówka super, dużo chodzenia, pięknych widoków, mordy uśmiechnięte więc pozytywnie. W okolice Stronia Śląskiego jeszcze powrócę ale na rowerze :)
mapka robiona ręcznie :P
http://www.endomondo.com/workouts/334468976/677106...
Kategoria Pieszo góry
Międzygórze/Stronie Śląskie - dzień 2
-
DST
25.34km
-
Czas
04:49
-
VAVG
11:24km/h
Wpis szczególny dla mojej osoby. O to po raz pierwszy udało się podróżować na stopa ... i to od razu dwa razy w jednym dniu !!!
Ale po kolei, poranek tragiczny, pogoda nie daje za wygraną, mżawka i mgła. Bez odpowiedniego zaopatrzenia w alkoholowym nie wychodzę w góry :P
Z rana dojeżdża druga ekipa z Wałbrzycha, moi znajomi ze studiów, zostają zameldowani w innym pensjonacie. Mieliśmy do nich dołączyć ale tak nam było dobrze w naszym, że postanowiliśmy zostać u siebie.
Ekipa Wałbrzyska ewidentnie nie miała ochoty na spacery więc jechali autem do Jaskini Niedźwiedzia a my ze Stronia 9km z buta :)
Po pierwszym kilometrze wpadliśmy na pomysł małej podwózki, często czytałem na blogu rowerowym (Kołem się toczy - polecam) jak chłopaki mieli patenty i sposoby na stopa, zazdrość była wielka, ale nigdy jakoś do tego sposobu transportu się nie paliłem. Ale czemu nie, teraz jest dobry czas, widoczność zerowa, dużo kilometrów, a co tam raz się żyje. Chwile z Danielem obmyślamy plan co i jak. Wiedziałem, że musi coś większego przejechać by nam się udało. Przejechały dwa osobowe, nawet nie próbowaliśmy. Nagle następny większy, Daniel momentalnie się obrócił wywija kciukiem, nagle ja krzyczę do reszty, "chyba redukuje". I tak też się stało, pierwsza próba i od razu sukces. Samochód należał do pracownika ośrodka narciarskiego Czarna Góra, pogadaliśmy, wymieniliśmy się informacjami pogodowymi i nie tylko, w międzyczasie pokazał nam fotografię z wczorajszego dnia nieustannie prowadząc samochód :)
Wysadził nas na skrzyżowaniu prowadzącym w lewo do Jaskini Niedźwiedzia i w prawo do Kopalni niby uranu. Znajomi lekko się zdziwili gdy im powiedziałem, że my już jesteśmy przy jaskini. Z nieba walił śnieg, do jaskini kolejki, bez rezerwacji może się uda ale trzeba długo czekać, walić to, idziemy do kopalni. Do kopalni wpuszczają w 15 osobowych grupach, czekamy pod kasą na swoją godzinę, bawiąc się w zabawy słowne i robiąc mały przypał przez przepuszczające wszystkie nasze słowa drzwi od kasy :D
Sama wycieczka słaba, w kopalni tak naprawdę mało wykopano uranu, za to przewodnik git, jego dykcja i żarty ewidentnie przypadły mi do gustu. Chwila moment i wychodzimy :/ za krótko.
Głodnym, ukazuję się znak na słupie z reklamą zajazdu Czarna Góra, choć bez mapy dalej idziemy do góry, cały czas wiedziałem gdzie wyjdziemy i że zatoczymy piękne koło. W którymś momencie już na zejściu mija nas dwukrotnie to samo auto, za drugim razem pytają nas "którędy do wyciągu", wiedziałem, że na pewno nie do góry, że w dół ale pewności nie miałem. Za moją namową pojechali w dół, ale nie sami tylko z nami, zaproponowali podwózkę. Zjechaliśmy na sam parking na dole, przez mgłę nic nie widzieliśmy, ani wyciągu ani naszego zajazdu (na drugi dzień okazało się, że oba obiekty były nie więcej niż 100m przed nami). Postanowiliśmy zjeść w widocznej karczmie Hubertus, a podwożącym zdradziliśmy wiadomość, że kolejka i tak dziś nie chodzi w związku z pogodą (info od pierwszego podwożącego). Po wyjściu z karczmy ukazał nam się po paru metrach nasz pierwszy ukochany zajazd Puchaczówka :D tak blisko i tak daleko :D
Dalej na szlak, gdzieś się pogubiliśmy ze szlakami robiąc skrót i wyszliśmy na Przełęczy Puchaczówka. Chwilę się pokręciliśmy, postanowiliśmy zejść w dół za szlakiem w tą sama stronę skąd przyszliśmy. Strzał w dziesiątkę. Podczas zabawy z owcami reszty, ja pod przepustem wodnym szukałem kesza.
Dalej już za szlakiem do Stronia z małymi wyjątkami bez problemu. Nawet na koniec ładne widoki nam się odsłoniły. Na koniec dnia mieliśmy się spotkać z druga grupą ale nikt nie miał od nas sił. Ja zaniemogłem już ok 22 z powodu wlanego alkoholu i wc pickera :P
http://www.endomondo.com/workouts/334464192/677106...
Kategoria Pieszo góry
Międzygórze/Stronie Śląskie - dzień 1
-
DST
7.00km
-
Czas
03:00
-
VAVG
25:42km/h
-
Kalorie 1528kcal
Pobudka z rana, lekko kropi, zaczynam pakowanie bo jak zwykle nie miałem ochoty zrobić tego wcześniej, tymczasem za oknem rozdarła się chmura. Zanim doszedłem do Daniela byłem już cały skąpany w deszczu. Pierwszy dzień zakładał krótkie wędrowanie w Międzygórzu a potem dojazd do Stronia Śląskiego.
Za nim dojechaliśmy do Międzygórza lekko zagubiliśmy się w Idzikowie, jechaliśmy drogą, którą potem mieliśmy jechać do noclegu. Zawróciliśmy i po wskazówkach miejscowych (ale nie typa bez nosa z przystanku, który prawdopodobnie opanował sztukę teleportacji do perfekcji) wyjechaliśmy na właściwą drogę. Zanim wjechaliśmy do Międzygórza pogoda zdecydowanie się poprawiła, moje kalesony się rozpuszczały w żarze z nieba (musi mi je ktoś zabrać, za każdym razem zakładam je nie wtedy kiedy trzeba).
Zatrzymujemy się na ulicy Sanatoryjnej, szybkie luknięcie na kesze i lecimy pod wodospad. Przejmuję rolę przewodnika jako że już kiedyś miałem przyjemność spędzić tutaj majówkę w gronie studenckim, właściwie wtedy byłem organizatorem. Dziś więc nie maiłem problemu by wytartymi szlakami przeprowadzić współtowarzyszy. Idąc tak dokładałem swoje opowieści z tamtej wyprawy, parząc kątem oka na zamknięty obiekt D.W. HANIA, w którym to balowaliśmy kilka lat temu.
Wodospad okrążony szybko, kesz wpadł w moje łapki sprawnie, dalej pod górę do Ogrodu Bajek. Parę nowych postaci, pamiątkowe zdjęcia przy ulubionym Kreciku, Tygrysku i sentymentalnym Dzinie. W tym samym momencie zastanawiam się jak zdjąć kalesony przy tych dzieciach :/ nie spodziewałem się takiej pogody, kurtka powędrowała do plecaka, już troszeczkę lepiej. Kiszę się już tylko w kalesonach.
Mijamy seniorów schodzących z Iglicznej, tam też podejmujemy kesza pod pniem drzewa.
Kolejny przystanek Sanktuarium. Na górze coś wcinamy, śmiejemy się z księdza, wypatrujemy końca drogi krzyżowej gdzie ukryta kolejna skrzynka.
Okazało się, że sanktuarium nie jest na szczycie, na sam szczyt prowadzi droga krzyżowa, na którą się wspinamy, kilkaset metrów i parę minut szukamy z powodzeniem kesza. Do Międzygórza schodzimy nieco innym szlakiem, chyba stromym zielonym, tak by zahaczyć tamę. Tam kolejny szybki kesz, pogoda zaczyna lekko się psuć, pierwsze kroplę spadają więc zawijamy się do auta. Prowadzę współtowarzyszy ciekawszą ścieżką wzdłuż rzeki, po krzakach i bardzo stromych skałach.
Docieramy do auta, Daniel nakłania nas na obiad gdzieś na mieście, zgadzamy się, ale niestety nie umiałem polecić mu dobrego lokalu w tym mieście. Wreszcie jak już zadecydowaliśmy, na krok od wejścia do knajpy, Daniel przypomniał sobie o stronie oceniającej lokale gastronomiczne. Wyszukał, że w pobliżu Karczma Puchaczówka ma dobre oceny, poinformowałem go, że będziemy kolo niej przejeżdżać na 100% jadąc do naszego noclegu. Podbudowani wyborem, szybko do auta i ruszamy. Znów Idzików a potem wjazd na przełęcz, niestety warunki były fatalne, całkowita mgła, zero widoków, a przed nami kilkanaście serpentyn. Sama karczma typowo urządzona na styl góralski. Przyjemnie i ciepło w środku. Szybko "coś" zamawiamy, jak się okazało szybko nie zawsze znaczy lepiej. Zamówiłem trzy steki i piwa, każdy zestaw ok 44 zł. Gdy zbliżaliśmy się do pustych talerzy, nagle Daniela dopadła myśl, że jemy nie to co zamówiliśmy, tzn. stek się zgadzał ale reszta już nie. Szybka analiza menu i szok, okazało się, że pani podała nam droższy zestaw za ponad 65 zł za osobę. W sumie na trzech wyszło 200zł. Wow, pierwszy dzień i od razu szaleństwo zakupowe. Okazało się, że składając zamówienie nie byłem dokładny, choć pani mogła się zorientować co chcieliśmy za zestaw skoro wymienialiśmy puree na frytki. W droższym zestawie były szpinakowe pierożki czy coś w ten deseń. Jeszcze zeszli z kosztów przy nas :D hehe co za numer. Zamiast drogich pierożków zjedliśmy pospolite frytki :D Jedziemy na nocleg, okazało się, że ma ładnie popieprzony adres. Niby dojechaliśmy na miejsce ale oczywiście nikt nie pamięta jak nasz nocleg wygląda a na tym domku wypasionym zero informacji. Pytamy obok gościa o dany adres a on nas wysyła Bóg wie gdzie, hehe obok mieszka i nie wie. Zjechaliśmy na główną za radą sąsiada ale nic z tego nie wynikło, telefon wykonany do właścicielki znów nas zaprowadził pod bramy tego fajnego domku. Odbieramy klucze, umawiamy się na grill pod dachem na werandzie bo leje jak z cebra. W pokoju na rozgrzewkę rozlewam chińskie wino, jakaś nowość :). Jedna szklanka wypita, ja nalewam drugą, okazuje się że zostało coś na dnie więc dopijam gdzie w tym samym czasie, ktoś puka do drzwi, wpada do nas właścicielka. Wali winem, wino na stole w kubkach i ja pijący wino prosto z butli, haha dużo śmiechu ale młoda właścicielka chyba zna klimaty :P. Przypomniałem sobie na koniec, że miałem się zaopatrzyć w mapę, musiałem to zostawić na następny dzień.
Grill gazowy, szybki i smaczny, zawijamy się do łóżek, oglądając TV i snując jakiś plan na jutrzejszy dzień, cały czas wspominając wszystkie ciekawe momenty z tego kończącego się dnia.
http://www.endomondo.com/workouts/335332139/677106...
Kategoria Pieszo góry
na zaproszenie pograć w siatkę
-
DST
21.49km
-
Teren
10.00km
-
Czas
01:00
-
VAVG
21.49km/h
-
Kalorie 722kcal
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
z ciekawszych rzeczy:
na Wieniawskiego na milimetry przejechało auto obok mnie, ja mijałem jadące rowerem dzieci a kierowca mnie :/
w Książu, podjeżdżam pod ost duży zjazd szutrowy do Świebodzic a tam stado młodych pań, w krzakach, ryjących ze śmiechu prze głuszyły mi muzykę w słuchawkach, i got you ;) sobie znalazły miejsce na uboczu na toaletę
http://www.endomondo.com/workouts/332810086/677106...
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki