Międzygórze/Stronie Śląskie - dzień 1
-
DST
7.00km
-
Czas
03:00
-
VAVG
25:42km/h
-
Kalorie 1528kcal
Pobudka z rana, lekko kropi, zaczynam pakowanie bo jak zwykle nie miałem ochoty zrobić tego wcześniej, tymczasem za oknem rozdarła się chmura. Zanim doszedłem do Daniela byłem już cały skąpany w deszczu. Pierwszy dzień zakładał krótkie wędrowanie w Międzygórzu a potem dojazd do Stronia Śląskiego.
Za nim dojechaliśmy do Międzygórza lekko zagubiliśmy się w Idzikowie, jechaliśmy drogą, którą potem mieliśmy jechać do noclegu. Zawróciliśmy i po wskazówkach miejscowych (ale nie typa bez nosa z przystanku, który prawdopodobnie opanował sztukę teleportacji do perfekcji) wyjechaliśmy na właściwą drogę. Zanim wjechaliśmy do Międzygórza pogoda zdecydowanie się poprawiła, moje kalesony się rozpuszczały w żarze z nieba (musi mi je ktoś zabrać, za każdym razem zakładam je nie wtedy kiedy trzeba).
Zatrzymujemy się na ulicy Sanatoryjnej, szybkie luknięcie na kesze i lecimy pod wodospad. Przejmuję rolę przewodnika jako że już kiedyś miałem przyjemność spędzić tutaj majówkę w gronie studenckim, właściwie wtedy byłem organizatorem. Dziś więc nie maiłem problemu by wytartymi szlakami przeprowadzić współtowarzyszy. Idąc tak dokładałem swoje opowieści z tamtej wyprawy, parząc kątem oka na zamknięty obiekt D.W. HANIA, w którym to balowaliśmy kilka lat temu.
Wodospad okrążony szybko, kesz wpadł w moje łapki sprawnie, dalej pod górę do Ogrodu Bajek. Parę nowych postaci, pamiątkowe zdjęcia przy ulubionym Kreciku, Tygrysku i sentymentalnym Dzinie. W tym samym momencie zastanawiam się jak zdjąć kalesony przy tych dzieciach :/ nie spodziewałem się takiej pogody, kurtka powędrowała do plecaka, już troszeczkę lepiej. Kiszę się już tylko w kalesonach.
Mijamy seniorów schodzących z Iglicznej, tam też podejmujemy kesza pod pniem drzewa.
Kolejny przystanek Sanktuarium. Na górze coś wcinamy, śmiejemy się z księdza, wypatrujemy końca drogi krzyżowej gdzie ukryta kolejna skrzynka.
Okazało się, że sanktuarium nie jest na szczycie, na sam szczyt prowadzi droga krzyżowa, na którą się wspinamy, kilkaset metrów i parę minut szukamy z powodzeniem kesza. Do Międzygórza schodzimy nieco innym szlakiem, chyba stromym zielonym, tak by zahaczyć tamę. Tam kolejny szybki kesz, pogoda zaczyna lekko się psuć, pierwsze kroplę spadają więc zawijamy się do auta. Prowadzę współtowarzyszy ciekawszą ścieżką wzdłuż rzeki, po krzakach i bardzo stromych skałach.
Docieramy do auta, Daniel nakłania nas na obiad gdzieś na mieście, zgadzamy się, ale niestety nie umiałem polecić mu dobrego lokalu w tym mieście. Wreszcie jak już zadecydowaliśmy, na krok od wejścia do knajpy, Daniel przypomniał sobie o stronie oceniającej lokale gastronomiczne. Wyszukał, że w pobliżu Karczma Puchaczówka ma dobre oceny, poinformowałem go, że będziemy kolo niej przejeżdżać na 100% jadąc do naszego noclegu. Podbudowani wyborem, szybko do auta i ruszamy. Znów Idzików a potem wjazd na przełęcz, niestety warunki były fatalne, całkowita mgła, zero widoków, a przed nami kilkanaście serpentyn. Sama karczma typowo urządzona na styl góralski. Przyjemnie i ciepło w środku. Szybko "coś" zamawiamy, jak się okazało szybko nie zawsze znaczy lepiej. Zamówiłem trzy steki i piwa, każdy zestaw ok 44 zł. Gdy zbliżaliśmy się do pustych talerzy, nagle Daniela dopadła myśl, że jemy nie to co zamówiliśmy, tzn. stek się zgadzał ale reszta już nie. Szybka analiza menu i szok, okazało się, że pani podała nam droższy zestaw za ponad 65 zł za osobę. W sumie na trzech wyszło 200zł. Wow, pierwszy dzień i od razu szaleństwo zakupowe. Okazało się, że składając zamówienie nie byłem dokładny, choć pani mogła się zorientować co chcieliśmy za zestaw skoro wymienialiśmy puree na frytki. W droższym zestawie były szpinakowe pierożki czy coś w ten deseń. Jeszcze zeszli z kosztów przy nas :D hehe co za numer. Zamiast drogich pierożków zjedliśmy pospolite frytki :D Jedziemy na nocleg, okazało się, że ma ładnie popieprzony adres. Niby dojechaliśmy na miejsce ale oczywiście nikt nie pamięta jak nasz nocleg wygląda a na tym domku wypasionym zero informacji. Pytamy obok gościa o dany adres a on nas wysyła Bóg wie gdzie, hehe obok mieszka i nie wie. Zjechaliśmy na główną za radą sąsiada ale nic z tego nie wynikło, telefon wykonany do właścicielki znów nas zaprowadził pod bramy tego fajnego domku. Odbieramy klucze, umawiamy się na grill pod dachem na werandzie bo leje jak z cebra. W pokoju na rozgrzewkę rozlewam chińskie wino, jakaś nowość :). Jedna szklanka wypita, ja nalewam drugą, okazuje się że zostało coś na dnie więc dopijam gdzie w tym samym czasie, ktoś puka do drzwi, wpada do nas właścicielka. Wali winem, wino na stole w kubkach i ja pijący wino prosto z butli, haha dużo śmiechu ale młoda właścicielka chyba zna klimaty :P. Przypomniałem sobie na koniec, że miałem się zaopatrzyć w mapę, musiałem to zostawić na następny dzień.
Grill gazowy, szybki i smaczny, zawijamy się do łóżek, oglądając TV i snując jakiś plan na jutrzejszy dzień, cały czas wspominając wszystkie ciekawe momenty z tego kończącego się dnia.
http://www.endomondo.com/workouts/335332139/677106...
Kategoria Pieszo góry