Okraj czyli kebs, pot i łzy szczęscia
-
DST
91.50km
-
Czas
04:48
-
VAVG
19.06km/h
-
Kalorie 3322kcal
-
Podjazdy
1198m
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 października 2015 | dodano: 05.10.2015
...oj wiele. kebs, pot i łzy szczęścia.
Wycieczka zaplanowana z włoskim kolegą Daniello Kudlatti Marudo aka ostatni raz jadę z Tobą w góry.
Muszę przyznać kierunek dość niefortunny, chciałem skorzystać z pogody i jeszcze raz wjechać w góry, no dobra nie ostatni, Modre Sedlo musi wpaść w tym roku. Nie dziwie się, że Kudłatego zajechałem, nigdy w górach nie lubił jeździć dodatkowo mało jeździ i to jest różnica podstawowa między nami. Choć w sumie to ja w porównaniu do niektórych tutaj na blogu to mogę polerować szprychy jeśli chodzi o dystans roczny. Właściwie nasz cały wypadł to jedno wielkie jedzenie. Mieliśmy trzy cele, Okraj, Karpacz, Zakręt Śmierci. Skończyło się na hot dogu, obiedzie i kebsonie. Czas pozwolił tylko na zameldowaniu się na Okraju, a i tak zakręt śmierci był dla nas nie osiągalny, pomyliłem się bo myślałem, że jest on nad Jelenią Górą a jest gdzie jest, lekko nie po drodze. Wyjazd lekko opóźniony przez elektryka na budowie u kolegi. W Bolkowie trafiamy na wyścig kolarski o puchar burmistrza miasta, chwilę oglądamy i lecimy dalej. Wiatr wiał nam w paszcze, tutaj wymęczył się Kudłaty a ja nadawałem tempo za duże, myślami byłem już przy hot dogu na stacji w Kamiennej Górze. Sos amerykański zawsze spoko. Parę metrów dalej w dyskoncie spożywczym uzupełnianie płynów, jak zwykle nie obyło się bez miejscowej patologi, tym razem dwie wąsate panie i ich rozkminka na temat piwa. Powoli się zabieramy za podjazd, Daniello umiera, wraca jego zmora czyli skurcze. Odlicza tylko ile km zostało podjazdu. Wiernie mu towarzyszyłem ale ostatnie 500m ruszyłem w wyścigowym tempie na metę na szczycie. Kiedy podjechał, razem udaliśmy się do chatki czeskiej na posiłek. Moim zdaniem cena do porcji lekko przesadzona, ale przyznam, że było smacznie, jedzenie z takimi widokami ma swój urok. Czas na zjazd, mocno się poubieraliśmy. Oczywiście Daniello, król zjazdów zostawił mnie daleko w tyle, dodatkowo się zatrzymałem bo zapomniałem licznika przyczepić. Spotkaliśmy się ponownie przed zjazdem na Kowary, który pokonaliśmy już wspólnie. Miałem wtedy bardzo zły humor, co tu dużo pisać, poznałem pana Kleksa. Skracamy podróż do najazdu na Jelenią Górę. Pociąg mamy za godzinę więc zwiedzamy miasto i szukamy kebsona na drogę. Na początku niechętnie ale trafiamy na starówce na taką knajpę, nie wyglądała dobrze ale po dwóch rundkach po okolicy nie mieliśmy wyboru. Fajnie sobie pogadaliśmy w międzyczasie z właścicielem, ktoś parę metrów dalej i wyżej rozbija kilka szyb w mieszkaniu od wewnątrz. Szkło leci na ulice. Lecimy na stacje, mamy ponad 15 minut, kupujemy bilety, nie śpieszymy się. Na peronie okazuję się, że pociąg Kolei Dolnośląskich już stoi, zapakowany tak, że rowery tylko mogą stać w jednym z wejść. Początkowe stacje to walka z równowagą, ścisk i wcinanie kebaba. W pewnym momencie wyciągając widelcem kebsona wystrzelił mi sos na jakąś panią i głowę gościa. Typ się zawinął ja się zacieszam. Do Wc nawet nie ma co startować, nie da się przejść. Przypominamy sobie, że dziś ostatni dzień laby studenckiej i wszyscy zjeżdżają do Wrocławia, dodać do tego ładną pogodę i turystów i biedny szynobus pęka. Kolo Kudłatego na śmietniku siedzi fajna dziewczyna w legginsach, potem coś dla oka Kudłatego wpada na dalszych stacjach. Ogółem ciągle ktoś zahaczał o rowery, ciężko było wejść bo blokowały pół wejścia, ale podobno w innych wejściach sytuacja była gorsza. Następnie do składu wchodzi barry grylls wędkarstwa aka nie mam miejsca siedzącego to siądę na środku na plecaku bo reszta ma za dużo miejsca. Plecak mega wojskowy położony nie na sztorc bo po co, lepiej na płasko. Więcej zajmę miejsca. Ludzie się potykają a on nieugięty. Naprostował potem kolesia konduktor. Dalej wchodzą sokiści, ja ucinam sobie wesołą gadkę z konduktorem, nie każdy jednak potrafi brać całą sytuację w żartach. Agresywny mały okularnik ma problem do pani konduktor, nie umie zrozumieć, że to najdłuższy skład jakim KD dysponują, i moje ulubione proszę niech pani na mnie nie krzyczy a to on na nią krzyczy - hehe. Wchodzi jakiś inny konduktor, na dojazd, chyba śmierdzi bo dziewczyna obok odkręca się i stoi z głową spuszczoną w kącie. Zacieszamy się równo, przechodzimy w rozmowie na smsy bo między nami jest już zbyt wiele osób. Powoli do wyjścia szykuje się jakiś łysy, wcześniej miał szczęście, siedział. A więc zblokował przejście na w spółkę z naszymi rowerami, okazało się, że wychodzi na jeszcze następnej stacji, ludzi wchodzą, przeskakują koła rowerów bo obok leży jego długa torba, proponuje mu by dał mi ją pod nogi to ludzie sobie jakoś przejdą, nie będą deptać jego torby i popychać rowerów. Odpowiedział mi tylko, że to jego torba, haha no uśmiech zagościł mi na twarzy, turbodebil. Kolejne stacje i kolejne problemy z wejściem nowych pasażerów. Boimy się dworca Wałbrzych Miasto ale na szczęście wiele osób tam wysiadło. Wychodzi rodzina, pierwsza matka, potem ojciec, który ją pyta, gdzie są dzieci, ona odpowiada nieważne, ja już nie wytrzymuję śmieje się na głos, po chwili pojawiają się dwa przytulone karakany. Kolejna stacja, stoją kolejni bikerzy, którzy dostają szybkim tekstem w twarz, z rowerami już nie wpuszczamy. Rzucamy z Danillo śmieszne teksty by się pośmiać i rozruszać towarzystwo. Nadchodzi nasza stacja a ja z rowerami po drugiej stronie wyjścia, będzie ciężko przerzucić rowery ale zobaczymy, wjazd na peron i ... szczęka opada nam, najwięcej ludzi w tym pełno dzieci kwiatów. Za naszych czasów rezerwowało się cały wagon na tak dużą grupę, nie wiem na co liczył opiekun tej grupy. Zostali na dworcu. My z pomocą konduktora, który krzyknął by ludzie się odsunęli jakoś wychodzimy, ludzie pomagają nam przenosić rowery. Ja mam duże problemy z kolanem, nie mogę nim zginać. Chwilę oglądamy to co się wyrabia na dworcu i spadamy. To była bardzo ciekawa podróż. Nie żałuję bo śmiałem się długo z tego całego dnia.
Wycieczka zaplanowana z włoskim kolegą Daniello Kudlatti Marudo aka ostatni raz jadę z Tobą w góry.
Muszę przyznać kierunek dość niefortunny, chciałem skorzystać z pogody i jeszcze raz wjechać w góry, no dobra nie ostatni, Modre Sedlo musi wpaść w tym roku. Nie dziwie się, że Kudłatego zajechałem, nigdy w górach nie lubił jeździć dodatkowo mało jeździ i to jest różnica podstawowa między nami. Choć w sumie to ja w porównaniu do niektórych tutaj na blogu to mogę polerować szprychy jeśli chodzi o dystans roczny. Właściwie nasz cały wypadł to jedno wielkie jedzenie. Mieliśmy trzy cele, Okraj, Karpacz, Zakręt Śmierci. Skończyło się na hot dogu, obiedzie i kebsonie. Czas pozwolił tylko na zameldowaniu się na Okraju, a i tak zakręt śmierci był dla nas nie osiągalny, pomyliłem się bo myślałem, że jest on nad Jelenią Górą a jest gdzie jest, lekko nie po drodze. Wyjazd lekko opóźniony przez elektryka na budowie u kolegi. W Bolkowie trafiamy na wyścig kolarski o puchar burmistrza miasta, chwilę oglądamy i lecimy dalej. Wiatr wiał nam w paszcze, tutaj wymęczył się Kudłaty a ja nadawałem tempo za duże, myślami byłem już przy hot dogu na stacji w Kamiennej Górze. Sos amerykański zawsze spoko. Parę metrów dalej w dyskoncie spożywczym uzupełnianie płynów, jak zwykle nie obyło się bez miejscowej patologi, tym razem dwie wąsate panie i ich rozkminka na temat piwa. Powoli się zabieramy za podjazd, Daniello umiera, wraca jego zmora czyli skurcze. Odlicza tylko ile km zostało podjazdu. Wiernie mu towarzyszyłem ale ostatnie 500m ruszyłem w wyścigowym tempie na metę na szczycie. Kiedy podjechał, razem udaliśmy się do chatki czeskiej na posiłek. Moim zdaniem cena do porcji lekko przesadzona, ale przyznam, że było smacznie, jedzenie z takimi widokami ma swój urok. Czas na zjazd, mocno się poubieraliśmy. Oczywiście Daniello, król zjazdów zostawił mnie daleko w tyle, dodatkowo się zatrzymałem bo zapomniałem licznika przyczepić. Spotkaliśmy się ponownie przed zjazdem na Kowary, który pokonaliśmy już wspólnie. Miałem wtedy bardzo zły humor, co tu dużo pisać, poznałem pana Kleksa. Skracamy podróż do najazdu na Jelenią Górę. Pociąg mamy za godzinę więc zwiedzamy miasto i szukamy kebsona na drogę. Na początku niechętnie ale trafiamy na starówce na taką knajpę, nie wyglądała dobrze ale po dwóch rundkach po okolicy nie mieliśmy wyboru. Fajnie sobie pogadaliśmy w międzyczasie z właścicielem, ktoś parę metrów dalej i wyżej rozbija kilka szyb w mieszkaniu od wewnątrz. Szkło leci na ulice. Lecimy na stacje, mamy ponad 15 minut, kupujemy bilety, nie śpieszymy się. Na peronie okazuję się, że pociąg Kolei Dolnośląskich już stoi, zapakowany tak, że rowery tylko mogą stać w jednym z wejść. Początkowe stacje to walka z równowagą, ścisk i wcinanie kebaba. W pewnym momencie wyciągając widelcem kebsona wystrzelił mi sos na jakąś panią i głowę gościa. Typ się zawinął ja się zacieszam. Do Wc nawet nie ma co startować, nie da się przejść. Przypominamy sobie, że dziś ostatni dzień laby studenckiej i wszyscy zjeżdżają do Wrocławia, dodać do tego ładną pogodę i turystów i biedny szynobus pęka. Kolo Kudłatego na śmietniku siedzi fajna dziewczyna w legginsach, potem coś dla oka Kudłatego wpada na dalszych stacjach. Ogółem ciągle ktoś zahaczał o rowery, ciężko było wejść bo blokowały pół wejścia, ale podobno w innych wejściach sytuacja była gorsza. Następnie do składu wchodzi barry grylls wędkarstwa aka nie mam miejsca siedzącego to siądę na środku na plecaku bo reszta ma za dużo miejsca. Plecak mega wojskowy położony nie na sztorc bo po co, lepiej na płasko. Więcej zajmę miejsca. Ludzie się potykają a on nieugięty. Naprostował potem kolesia konduktor. Dalej wchodzą sokiści, ja ucinam sobie wesołą gadkę z konduktorem, nie każdy jednak potrafi brać całą sytuację w żartach. Agresywny mały okularnik ma problem do pani konduktor, nie umie zrozumieć, że to najdłuższy skład jakim KD dysponują, i moje ulubione proszę niech pani na mnie nie krzyczy a to on na nią krzyczy - hehe. Wchodzi jakiś inny konduktor, na dojazd, chyba śmierdzi bo dziewczyna obok odkręca się i stoi z głową spuszczoną w kącie. Zacieszamy się równo, przechodzimy w rozmowie na smsy bo między nami jest już zbyt wiele osób. Powoli do wyjścia szykuje się jakiś łysy, wcześniej miał szczęście, siedział. A więc zblokował przejście na w spółkę z naszymi rowerami, okazało się, że wychodzi na jeszcze następnej stacji, ludzi wchodzą, przeskakują koła rowerów bo obok leży jego długa torba, proponuje mu by dał mi ją pod nogi to ludzie sobie jakoś przejdą, nie będą deptać jego torby i popychać rowerów. Odpowiedział mi tylko, że to jego torba, haha no uśmiech zagościł mi na twarzy, turbodebil. Kolejne stacje i kolejne problemy z wejściem nowych pasażerów. Boimy się dworca Wałbrzych Miasto ale na szczęście wiele osób tam wysiadło. Wychodzi rodzina, pierwsza matka, potem ojciec, który ją pyta, gdzie są dzieci, ona odpowiada nieważne, ja już nie wytrzymuję śmieje się na głos, po chwili pojawiają się dwa przytulone karakany. Kolejna stacja, stoją kolejni bikerzy, którzy dostają szybkim tekstem w twarz, z rowerami już nie wpuszczamy. Rzucamy z Danillo śmieszne teksty by się pośmiać i rozruszać towarzystwo. Nadchodzi nasza stacja a ja z rowerami po drugiej stronie wyjścia, będzie ciężko przerzucić rowery ale zobaczymy, wjazd na peron i ... szczęka opada nam, najwięcej ludzi w tym pełno dzieci kwiatów. Za naszych czasów rezerwowało się cały wagon na tak dużą grupę, nie wiem na co liczył opiekun tej grupy. Zostali na dworcu. My z pomocą konduktora, który krzyknął by ludzie się odsunęli jakoś wychodzimy, ludzie pomagają nam przenosić rowery. Ja mam duże problemy z kolanem, nie mogę nim zginać. Chwilę oglądamy to co się wyrabia na dworcu i spadamy. To była bardzo ciekawa podróż. Nie żałuję bo śmiałem się długo z tego całego dnia.

https://www.endomondo.com/users/6771062/workouts/l...
Kategoria Dłuższe trasy
komentarze
Shusty | 10:35 środa, 7 października 2015 | linkuj
Cześć, fajnie się czyta twojego bloga. Przyjmij zaproszenie na FB, bo widzę żeś chyba fajny kulturalny chłop, a też jestem ze Świebodzic i lubię pojeździć.
Komentuj











