king13kula prowadzi tutaj blog rowerowy

moja jazda

Wpisy archiwalne w kategorii

Dłuższe trasy

Dystans całkowity:6165.12 km (w terenie 580.00 km; 9.41%)
Czas w ruchu:280:05
Średnia prędkość:19.84 km/h
Maksymalna prędkość:83.10 km/h
Suma podjazdów:61509 m
Suma kalorii:210210 kcal
Liczba aktywności:79
Średnio na aktywność:78.04 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Okraj czyli kebs, pot i łzy szczęscia

  • DST 91.50km
  • Czas 04:48
  • VAVG 19.06km/h
  • Kalorie 3322kcal
  • Podjazdy 1198m
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 października 2015 | dodano: 05.10.2015

...oj wiele. kebs, pot i łzy szczęścia.
Wycieczka zaplanowana z włoskim kolegą Daniello Kudlatti Marudo aka ostatni raz jadę z Tobą w góry.
Muszę przyznać kierunek dość niefortunny, chciałem skorzystać z pogody i jeszcze raz wjechać w góry, no dobra nie ostatni, Modre Sedlo musi wpaść w tym roku. Nie dziwie się, że Kudłatego zajechałem, nigdy w górach nie lubił jeździć dodatkowo mało jeździ i to jest różnica podstawowa między nami. Choć w sumie to ja w porównaniu do niektórych tutaj na blogu to mogę polerować szprychy jeśli chodzi o dystans roczny. Właściwie nasz cały wypadł to jedno wielkie jedzenie. Mieliśmy trzy cele, Okraj, Karpacz, Zakręt Śmierci. Skończyło się na hot dogu, obiedzie i kebsonie. Czas pozwolił tylko na zameldowaniu się na Okraju, a i tak zakręt śmierci był dla nas nie osiągalny, pomyliłem się bo myślałem, że jest on nad Jelenią Górą a jest gdzie jest, lekko nie po drodze. Wyjazd lekko opóźniony przez elektryka na budowie u kolegi. W Bolkowie trafiamy na wyścig kolarski o puchar burmistrza miasta, chwilę oglądamy i lecimy dalej. Wiatr wiał nam w paszcze, tutaj wymęczył się Kudłaty a ja nadawałem tempo za duże, myślami byłem już przy hot dogu na stacji w Kamiennej Górze. Sos amerykański zawsze spoko. Parę metrów dalej w dyskoncie spożywczym uzupełnianie płynów, jak zwykle nie obyło się bez miejscowej patologi, tym razem dwie wąsate panie i ich rozkminka na temat piwa. Powoli się zabieramy za podjazd, Daniello umiera, wraca jego zmora czyli skurcze. Odlicza tylko ile km zostało podjazdu. Wiernie mu towarzyszyłem ale ostatnie 500m ruszyłem w wyścigowym tempie na metę na szczycie. Kiedy podjechał, razem udaliśmy się do chatki czeskiej na posiłek. Moim zdaniem cena do porcji lekko przesadzona, ale przyznam, że było smacznie, jedzenie z takimi widokami ma swój urok. Czas na zjazd, mocno się poubieraliśmy. Oczywiście Daniello, król zjazdów zostawił mnie daleko w tyle, dodatkowo się zatrzymałem bo zapomniałem licznika przyczepić. Spotkaliśmy się ponownie przed zjazdem na Kowary, który pokonaliśmy już wspólnie. Miałem wtedy bardzo zły humor, co tu dużo pisać, poznałem pana Kleksa. Skracamy podróż do najazdu na Jelenią Górę. Pociąg mamy za godzinę więc zwiedzamy miasto i szukamy kebsona na drogę. Na początku niechętnie ale trafiamy na starówce na taką knajpę, nie wyglądała dobrze ale po dwóch rundkach po okolicy nie mieliśmy wyboru. Fajnie sobie pogadaliśmy w międzyczasie z właścicielem, ktoś parę metrów dalej i wyżej rozbija kilka szyb w mieszkaniu od wewnątrz. Szkło leci na ulice. Lecimy na stacje, mamy ponad 15 minut, kupujemy bilety, nie śpieszymy się. Na peronie okazuję się, że pociąg Kolei Dolnośląskich już stoi, zapakowany tak, że rowery tylko mogą stać w jednym z wejść. Początkowe stacje to walka z równowagą, ścisk i wcinanie kebaba. W pewnym momencie wyciągając widelcem kebsona wystrzelił mi sos na jakąś panią i głowę gościa. Typ się zawinął ja się zacieszam. Do Wc nawet nie ma co startować, nie da się przejść. Przypominamy sobie, że dziś ostatni dzień laby studenckiej i wszyscy zjeżdżają do Wrocławia, dodać do tego ładną pogodę i turystów i biedny szynobus pęka. Kolo Kudłatego na śmietniku siedzi fajna dziewczyna w legginsach, potem coś dla oka Kudłatego wpada na dalszych stacjach. Ogółem ciągle ktoś zahaczał o rowery, ciężko było wejść bo blokowały pół wejścia, ale podobno w innych wejściach sytuacja była gorsza. Następnie do składu wchodzi barry grylls wędkarstwa aka nie mam miejsca siedzącego to siądę na środku na plecaku bo reszta ma za dużo miejsca. Plecak mega wojskowy położony nie na sztorc bo po co, lepiej na płasko. Więcej zajmę miejsca. Ludzie się potykają a on nieugięty. Naprostował potem kolesia konduktor. Dalej wchodzą sokiści, ja ucinam sobie wesołą gadkę z konduktorem, nie każdy jednak potrafi brać całą sytuację w żartach. Agresywny mały okularnik ma problem do pani konduktor, nie umie zrozumieć, że to najdłuższy skład jakim KD dysponują, i moje ulubione proszę niech pani na mnie nie krzyczy a to on na nią krzyczy - hehe. Wchodzi jakiś inny konduktor, na dojazd, chyba śmierdzi bo dziewczyna obok odkręca się i stoi z głową spuszczoną w kącie. Zacieszamy się równo, przechodzimy w rozmowie na smsy bo między nami jest już zbyt wiele osób. Powoli do wyjścia szykuje się jakiś łysy, wcześniej miał szczęście, siedział. A więc zblokował przejście na w spółkę z naszymi rowerami, okazało się, że wychodzi na jeszcze następnej stacji, ludzi wchodzą, przeskakują koła rowerów bo obok leży jego długa torba, proponuje mu by dał mi ją pod nogi to ludzie sobie jakoś przejdą, nie będą deptać jego torby i popychać rowerów. Odpowiedział mi tylko, że to jego torba, haha no uśmiech zagościł mi na twarzy, turbodebil.  Kolejne stacje i kolejne problemy z wejściem nowych pasażerów. Boimy się dworca Wałbrzych Miasto ale na szczęście wiele osób tam wysiadło. Wychodzi rodzina, pierwsza matka, potem ojciec, który ją pyta, gdzie są dzieci, ona odpowiada nieważne, ja już nie wytrzymuję śmieje się na głos, po chwili pojawiają się dwa przytulone karakany. Kolejna stacja, stoją kolejni bikerzy, którzy dostają szybkim tekstem w twarz, z rowerami już nie wpuszczamy. Rzucamy z Danillo śmieszne teksty by się pośmiać i rozruszać towarzystwo. Nadchodzi nasza stacja a ja z rowerami po drugiej stronie wyjścia, będzie ciężko przerzucić rowery ale zobaczymy, wjazd na peron i ... szczęka opada nam, najwięcej ludzi w tym pełno dzieci kwiatów. Za naszych czasów rezerwowało się cały wagon na tak dużą grupę, nie wiem na co liczył opiekun tej grupy. Zostali na dworcu. My z pomocą konduktora, który krzyknął by ludzie się odsunęli jakoś wychodzimy, ludzie pomagają nam przenosić rowery. Ja mam duże problemy z kolanem, nie mogę nim zginać. Chwilę oglądamy to co się wyrabia na dworcu i spadamy. To była bardzo ciekawa podróż. Nie żałuję bo śmiałem się długo z tego całego dnia.

https://www.endomondo.com/users/6771062/workouts/l...


Kategoria Dłuższe trasy

Wyprawa nad morze - dzień III

  • DST 196.70km
  • Czas 07:56
  • VAVG 24.79km/h
  • Kalorie 6905kcal
  • Podjazdy 1171m
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 sierpnia 2015 | dodano: 17.08.2015

Dzień III Drezdenko - Niechorze

Wcześnie wstajemy, jest chyba parę minut po 6. Poranek zapowiada piękny słoneczny dzień, przywitaliśmy go na balkonie wciskając dżemor i parówki. Wyprane stroje są jeszcze wilgotne, milo przez chwile się w nich jechało.

Zebraliśmy się, rozmyślając czy damy rade usiedzieć na rowerze, poszliśmy do garażu po rowery. Po chwili biliśmy już na nich, może nie z uśmiechem na twarzy ale już nastawieni na szybki finisz dzisiejszego dnia nad morzem, to była moja motywacja bynajmniej. Kilometry w milczeniu wpadają nawet szybko, nawet się nie obejrzeliśmy a już byliśmy w Dobiegniewie - naszym teoretycznym wczorajszym noclegu. Choszczno osiągamy jeszcze przed wielkimi żarem, robimy dwa krótkie postoje pod dwoma marketami. Jak zwykle przyjmujemy cukry i uzupełniamy wodę. W Suchaniu lekko się gubimy, dodatkowo Zielo zagotowuje :) po chwilowym krążeniu i szukaniu asfaltu kierujemy się we właściwym, północnym kierunku. Żar z nieba ustąpił silnym podmuchom wiatru, z północy na południe, dla nas paszczowiatr, jak się okazało do samego końca. Musieliśmy wkładać o wiele więcej siły, zjazdy nie były przyjemne, wiatr tak hulał, że nie mogliśmy się rozpędzić. Już lepiej było podjeżdżać bo przynajmniej pagórki zatrzymywały wiatr. Właśnie, nie wiem czy to efekt zmęczenia ale jakoś wydawało mi się, że na tym ostatnim etapie było dużo wzniesień i przewyższeń co by potwierdzały dane z endomondo ale nie wiem na ile mogę w nie wierzyć. Ok godziny 13 na 95km dzisiejszej podróży rozglądamy się za sklepem, następuje kryzys, a miejscówka obok sklepu zachęca na mały odpoczynek. Woda + ciekawe kanapki, hehe muszę je opisać, Zielu miał typowego fishamaka - przekrojona bułka z dwoma kotletami rybnymi. Ja typowy ... no właśnie, ciężko to nazwać, przekrojona bułka z dwoma kiełbasami. Zastanawiamy się wspólnie jak kijowo jest mieszkać tak daleko od morza, gór brak, jak żyć :) Popiliśmy to piwkiem, rozłożyliśmy ręczniki i pod drzewem spędziliśmy kilkadziesiąt minut. Wdaliśmy się w rozmowę z miejscową starszyzną, my bronki, oni nalewki pod baldachimem, co kto woli. Próbowali nam wytłumaczyć drogę nad morze ale coś się gubili w myślach - "patałachy" jak sami na siebie wołali. Niechętnie ruszamy dalej, prawdopodobnie zasnęlibyśmy na dobre gdyby nie zamknięty sklep, przerwa w pracy skutecznie nagromadziła tłum na ławce obok i przez siatkę dokładnie słyszeliśmy ich rozmowy, które nas wybudziły. Jechaliśmy strasznie powoli, wiatr hulał w najlepsze a asfalt był bardzo złej jakości, powoli pogoda zaczynała się zmieniać, słońce schowało się za chmurami. Trzymamy się głównych dróg, czasami dajemy sobie zmiany ale razem stwierdzamy, że morale podupadło, dużo sił nie zostało w baku. Na 130 km robimy wjazd do Wierzbięcina, byłem potwornie zmęczony, znów ratujemy się kolą i izotonikami. Głowy położone na blacie ławki, wzrok w podłogę wskazywały na kolejny kryzys, ciężko było przekonać Ziela byśmy się już zbierali, dodatkowo wynikła mała sprzeczka odnośnie drogi, którą mamy jechać, Zielu chciał uniknąć trójkątów i jechać przez niezbadane drogi skracając nieco drogę. Jakoś go przekonałem byśmy trzymali się pewnych tras, kilometr więcej nas nie zbawi. 
Dojeżdżamy słabym asfaltem na koniec Żabowa, doskonale pamiętam ten odcinek trasy z google street view, Przejazd kolejowy po lewej a my w prawo. Strasznie ruchliwa droga, zmieniamy się co jakiś czas, uśmiech najpierw mi a potem Zielowi schodzi z twarzy. Dojeżdżamy do Płot, nasza podróż jest już bardzo bliska ukończeniu, ok. 40km do morza ale znów mocno pod wiatr, robi się nawet chłodno, zanosi się na deszcz. Następnym przystankiem są Gryfice, bardzo nalegałem na przystanek bo straciłem czucie w lewej stopie. Zatrzymujemy się na stacji gdzie Zielu w międzyczasie korzysta z Wc. W tym samym momencie nadchodzi deszcz. Odpoczynek staje się dłuższy, jest jeszcze ślisko gdy się zbieramy, 30 km już czuć bryzę z nad morza. Dziewczyny z pensjonatu obserwują nas na Endomondo, mają słodką niespodziankę dla nas ale my mamy jeszcze z godzinę jazdy przed sobą. W Karnicach o mało co bym nas nie wepchnął w nie tą drogę co trzeba, Zielo był na szczęście czujny, małe spojrzenie na mapę w komie i wiemy, że praktycznie Lędzin będzie naszą ostatnią miejscowością przed osiągnięciem celu. Widać już nawet latarnie morską, Zielu nawet zażartował, że teraz nie schodzimy poniżej średniej 30km/h. Zgodziłem się chętnie, tym bardziej że nie miałem na liczniku takiego wyniku, więc dopóki nie osiągnę tego wyniku, to nie będę jechać poniżej. Taka gra słowna. Ostatni postój na małe siku i końcówka, robimy zdjęcia pamiątkowe przy wjeździe.

Myślimy o tym czy nie podjechać gdzieś by dobić do 200km dziś ale pomysł po paru metrach myśl ta odchodzi w zapomnienie, nie ma już chęci, każdy licznik pokazuję inne wyniki, wolę już coś zjeść niż robić dodatkowych 5km. Dobra decyzja, bo dziewczyny stały już przy bramie. Miło było zobaczyć ich uśmiechy, to jednak przez dużą część podróży była motywacja, zrelaksować się na plaży z najbliższą osobą, gdyby nie ten wiatr dojechalibyśmy szybciej ale cóż ważne że cali i zdrowi jesteśmy na miejscu. Po zjedzeniu przepysznego gofra napchanego na maxa owocami, myjemy się i zabieramy na plaże, zachodu słońca nie zobaczymy przez chmury ale posiedzimy przy grillu i piwku. Okazało się, że można przejechać 500km bez właściwie żadnych strat, ból ramienia ustał, nie mieliśmy żadnego defektu, choć w mieście kiedy już padało późnym wieczorem, poślizgnąłem się na schodach w moich japonkach wychodząc ze sklepu. Moja mała się śmiała wraz z inną panią, podobno ratowałem nie siebie, a piwa, które miałem w kangurku. Lekko poobijany wstałem i poszedłem spać, dobrze że nic sobie z kręgosłupem nie zrobiłem o kant schodów.

Podsumowanie
Wypad super, po prostu spełnienie marzeń i przekroczenie swoich granic, jeszcze nie dawno nie miałem żadnej wyprawy ponad 200km, dziś mam niemal trzy takie wyczyny pod ten dystans, z tego dwa pod rząd nad morze. Jedyne czego żałuję to czas, czas który nas gonił, chętnie poznałbym bliżej uroki miejsc przez, które mieliśmy przyjemność przejechać. Wielki hart ducha, wytrwałości, silnej woli by dalej kręcić, jak sam Zielu przyznał dopiero w miejscowości Dobra uwierzył, że damy radę, ja cały czas w to wierzyłem, nie wiedziałem tylko ile nam to zajmie, jechałem od miejscowości do miejscowości wiedząc, że za każdym razem zmniejsza się odległość do celu. 
W sumie nasz największy w życiu przejazd mimo jakiś tam większych lub mniejszych schorzeń zrobiliśmy w prawdopodobnie najgorętszy weekend w roku (prawdopodobnie bo ten ma być jeszcze gorętszy). Ale lepiej, że było słońce niż mielibyśmy jechać w deszczu. Czas spędzony nad morzem był piękny, mimo iż był to właściwie niepełny dzień, bo już nazajutrz wyjechaliśmy autem do domu. Teraz musieliśmy stawić czoła nowemu wyzwaniu, mianowicie skurczom, bólom mięśni i zakwasom. Największy problem miałem z tym w poniedziałek w pracy ale już po paru dniach problem znikł. 



Dane z mojego licznika
Przejechanych - 514 km
Czas jazdy - 19:38 h
Średnia prędkość - 26,17

Dane z licznika Ziela (najbardziej prawdopodobne)
Przejechanych - 497 km
Czas jazdy - 19:30 h
Średnia prędkość - 25,75

http://app.endomondo.com/workouts/577267075/677106...








Kategoria Dłuższe trasy, Nad Bałtyk 2015

Wyprawa nad morze - dzień II

  • DST 191.60km
  • Czas 07:10
  • VAVG 26.73km/h
  • Kalorie 6700kcal
  • Podjazdy 366m
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 sierpnia 2015 | dodano: 17.08.2015

dzień II Tarnówek - Drezdenko

Wstaliśmy wcześnie choć powoli się zbieraliśmy z łóżek. Zrobiliśmy wyprawę do wioskowego sklepu gdzie zakupiliśmy wodę i coś na ząb. Gdy wróciliśmy na następnym talerzu czekały na nas kolejne pięknie ułożone ogóreczki - żeby nie było jednego wkroiłem sobie do bułki, z pasztetem nawet dawał rade.
Ruszamy dopiero po 9, zakładamy na dziś 200km i próbę ominięcia żaru z nieba koło południa. Szybki dojazd do Głogowa, do którego prowadziły fajne pagórki, jak minęliśmy ostatnią, oczom naszym ukazała się wspaniała panorama nizin polskich.
                                                                        
Jedziemy na dwuminutowe zmiany dzięki czemu jazda upływa szybciej, rzadko rozmawiamy, musimy łapać km. W mieście mkniemy bardzo szybko, łapiemy kolejne ronda, przejazd przez różowy most na którym zauważam jedynego jak się okazuję Jana Nepomucena. Rozpędzeni jednak jedziemy dalej, szkoda czasu, trzeba uważać na auta. Kierunek Sława, gdzie mamy zrobić naszą przerwę, jednak zatrzymujemy się tylko na uzupełnienie płynów pod znanym owadem i postanawiamy jeszcze dokręcić kilka km do innego jeziora by mieć mniej km do zrobienie popołudniu. W tym miejscu coś się dzieje ze śladem w endomondo, chciałem przejechać wszystko na jednym pomiarze ale program postanowił to dzielić na dni i wyszły z tego sfałszowane wyniki, którymi przez przypadek oszukaliśmy nasze dziewczyny, myślały, że nie długo będziemy na miejscu. Na koniec program w Sławię się wyłączył i wszystko liczymy od nowa z podziałem na dni.
Dzięki dojazdowi do Wolsztyna mamy przejechane do 13h 80km ale żar z nieba nie pozwala na dalszą jazdę, kupujemy napoje i ręcznik i lecimy nad wodę, która okazuje się jest w samym centrum miasta, szczęściarze. Fajnie zagospodarowane miejsce, rozbijamy się w cieniu, woda w jeziorze chłodzi ale jest ciepła. Rozkoszujemy się przerwą ile możemy, gadamy, dzwonimy i uzupełniamy cukry i wodę. 

Wyjazd przed 4, musimy dokręcić ok 120km. Daleko nie ujechaliśmy jak odezwały się nasze brzuchy, głód był wielki, umówiliśmy się, że pierwszy zajazd przy drodze z jedzeniem odwiedzamy, niestety przez długie kilometry nie było nic, nawet wioch jakoś mniej. Wpadamy na przedmieścia Nowego Tomyśla (UWAGA AUDYCJA ZAWIERA LOKOWANIE PRODUKTU) trafiamy na pierwszą restauracje, która zwie się DORA. Klima w środku, tanie jedzenie, pyszne i miła obsługa, wszystkie nasze zachcianki zostały spełnione, lód posłużył do ochłodzenia naszych napojów w bukłaku i bidonach. Nawet zamówiliśmy po obiedzie dodatkowo jeden obiad na pół, który potem odbijał nam się do wieczora. Niechętnie pakujemy się znów na rowery, ale musimy cisnąc by potem jak najdłużej cieszyć się jak widokiem morza. Droga się dłuży, za zjazdem z A2 na drodze do Miedzychowa, Zielu odnotowuje bardzo wysoką temperaturę asfaltu na ekranie drogowym. Asfalt nagrzewał się cały dzień i do późnego wieczora oddawał ciepło, dlatego postanowiliśmy na drugi dzień jechać o wiele wcześniej. Powoli kończy się mi woda a w wioskach o ile jakieś są, to nie ma sklepów, Zielu proponuje skręcić w Lewinówku do wioski, ma przeczucie, że tam znajdziemy to czego szukamy - natrafiamy na jakąś kulawą okoliczną panią, oczywiście Zielu zagadał :). Niestety przejechaliśmy całą wiochę i sklepu nie widać, był jeden ale zamknięty (chyba na stałe), na szczęście trafiliśmy na miłych ludzi, którzy nam pomogli, nie tylko nas nakierowali na najbliższy sklep ale poczęstowali oranżadą zimniuteńką, ale także może to dziwnie zabrzmi, pozwolili skorzystać z ich pojemników z wodą by się trochę schłodzić, proponując ręczniki. Z tego ostatniego nie skorzystaliśmy bo i tak pogoda sprawiła, że do końca rozmowy byliśmy już prawie wyschnięci. Zbiliśmy temperaturę ciał i po podziękowaniu i wymienieniu reszty grzeczności i pozdrowień ruszyliśmy dalej.
W Międzychodzie krótka przerwa, w necie lukamy za ewentualnym noclegiem, w zależności od sił i chęci, po drodze rozglądamy się za noclegiem, znów mało wiosek, cisza i lasy, pokojów brak, żadnej tabliczki nie widać. Dojeżdżamy tak do Drezdenka, późnym wieczorem, oglądamy mapę miasta, wiemy że jest jeden drogi hotel reszta to jakieś ośrodki wokół miasta. W rynku natykamy się na poczciwego starca (byłego amatora kolarstwa, pokazuje swoje szlify), który próbuje nam pomóc, kiedy okazuje się, że nocleg nasz wstępnie rezerwowany jest o 20km od nas, za namową Ziela wybieramy droższą opcję. 
Hotel 4 Strony Świata bardzo ładny, obsługa miła, zamawiamy tanią pizze u nich a po bronki lecimy na rynek znów. Tam pełno młodzieży - napitej młodzieży, tak że ledwo siedzą i chodzą a dalej w kolejce po alkohol stoją. Pokój idealny do regeneracji organizmu, zostawiamy rzeczy, schodzimy do ogrodu gdzie wciągamy posiłek i napoje. Tym razem nie czekamy na wieczór sportowy, myjemy się, robimy pranie i kima. Było tak duszno, że nie pomogło nawet otwarcie drzwi balkonowych i spanie na waleta, zmęczenie połączone ze złotym izotonikiem pozwoliło na szczęście szybko zasnąć, choć każdy miał już swoje bolące urazy, ja naramienny - Zielo ból dupy.

http://app.endomondo.com/workouts/576744022/677106...
http://app.endomondo.com/workouts/576816951/677106...


Kategoria Dłuższe trasy, Nad Bałtyk 2015

Wyprawa nad morze - dzień I

  • DST 109.22km
  • Czas 04:25
  • VAVG 24.73km/h
  • Kalorie 3871kcal
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 6 sierpnia 2015 | dodano: 17.08.2015

Dzień I Świebodzice - Tarnówek

Preludium
Właściwie wyprawa ta miła więcej dziur niż ser szwajcarski. Niemożność spotkania się z Zielem, wiecznego mijania, sprawiła, że szczegóły dogrywaliśmy emailami i telefonami, jakbyśmy byli obcymi ludźmi dla siebie. Ale nie powiem, bardzo podoba mi się jazda na spontan. Działo się dużo, pamięć nasycona przeróżnymi wspomnieniami czy to z jazdy czy z samego już pobytu nad morzem. 

Trasa zakładała, że wyznaczoną super trasą czyli ok. 444km przejedziemy w dwa dni. Na szczęście racjonalniejszy z naszej dwójki przeforsował pomysł 3 dniowy i chwała mu za to. Choć może przy innej pogodzie byłoby to jak najbardziej wykonalne. My rowerem z Zielonym w jedną stronę, a powrót z naszymi paniami samochodem, które nad morze wyjadą w piątek.

Trasa przejrzana na google street view nie zawsze była kolorowa, nie wszędzie wjechał pojazd z kamerą. Kolarzówki raczej nie nadają się do jazdy po piachach więc musieliśmy minimalizować takie odcinki trasy na rzecz ruchliwych dróg. 

Dzień wyjazdu
Czwartek w pracy był ciężki - nie tylko wpływała na to pogoda ale także chęć rozpoczęcia przygody, pokonanie swoich słabości i lęków przed nieznanym. Wszystko to napędzało mnie strasznie, aż zwolniłem się z pracy wcześniej o pół godziny niż planowałem. Spakowany już oczywiście parę dni wcześniej tylko w najpotrzebniejsze rzeczy do małego plecaka, tak by nie dźwigać za dużo. Spotkanie u Zielonego, napotykam Łazarza - wrócił z tamtego świata

Ostanie sprawdzenie sprzętu i wyruszamy w kierunku Strzegomia na Olszany. Wszechobecny gorąc, woda wchodzi strumieniami, pierwsze kilometry idą bardzo szybko, choć już za Strzegomiem pierwszy raz jedziemy nie tą drogą co mieliśmy w planie i dokładamy sobie kilometry. W Legnicy wjeżdżamy w bardzo ciekawą dzielnicę, pracowałem kiedyś w tym mieście więc wiem, że patola goni patole i jeszcze największa populacja ulubionej mniejszości narodowej. W bramach siedzą zniszczeni życiem pijaczki, zaraz obok młodsi wydzierane "popki" nie widzący chyba, że kroczą w podobnym kierunku, coś tam chcą od nas, ciężko odczytać zamiary, uśmiechamy się i jedziemy dalej, trafiamy na odpowiedni wyjazd i ruszamy na Lubin. Wiadomka gdzie w mieście robimy postój, cel mógł być tylko jeden - burger :) dwa powiększone w cieniu idealnie napełniają żołądek, choć tego dnia dużo przed podróżą zjadłem posiłków. Zamawiałem nie w kolejce tylko przy ekranie i od razu wtopa, nie wydrukowało mi rachunku, numerku czy sam nie wiem czego. Ale nie było problemu, dogadałem się z załogą, większy problem to odebrane dwie szklanki za zestawy, których nie mamy gdzie włożyć. Po zarzuceniu pomysłem, razem postanowiliśmy, że oddamy szklanki obok stolikowi, typowej rodzinnie 2+1, dziecko wcześniej wypytywało mnie gdzie jadę. Z początku niechętnie chcieli przyjąć, jakby wietrzyli w tym jakiś podstęp ale potem znajdując wspólny "język" z głową rodzinny, przyjmują prezent, zapewniając, że wypiją z nich drinka za powodzenie naszej wyprawy. Lekki zmrok już dopada, po drodze nie natykamy się na wolne pokoje w wioskach, więc Zielony dzwoni na wcześniej zdobyty numer pokoi w Tarnówku, koło Polkowic. Pokoje zaklepane, informujemy, że nie wiemy o której dokładnie się pojawimy, i dobrze bo potem się okazało, że tego dnia ładnie pobłądzimy i w scenerii nocy przy akompaniamencie świateł zajeżdżamy na nasz nocleg. 
Pani u której nocowaliśmy pasuję idealnie na profil psychicznego mordercy, ładny uśmiech, niepozorna, niska kobiecina niewzbudzająca podejrzeń. Wskazała nam pokoje i łazienkę. Na prośbę o odsprzedanie jakiejś wody stwierdziła, że w kranie woda idealnie nadaje się do picia, w zamian dała nam cały talerz ogórków z ogrodu :D

W sumie nie wiem po co pytałem o wodę skoro jak się potem okazało mieliśmy jej jeszcze trochę. Podzieliłem się ostatnimi łykami wody z bidonu, woda z sokiem. Siedzą przed Tv i zastanawiając się czy nie sprawdzić prawdziwość słów psychopatycznej właścicielki odnośnie wody, Zielu zapytuję mnie czy nie chce jeszcze wody. Okazało się, że miał w bukłaku. Dobry numer. Tak oto chciał mnie przechytrzyć, a to on był już na gorącym krześle za dwie pomyłki drogi (trzecia eliminowała z dalszej podróży) :P czekamy jeszcze na sportowy wieczór by oglądnąć coś o TdP, ja zasypiam w szybkim tempie na programie.
http://app.endomondo.com/workouts/576249914/677106...


Kategoria Dłuższe trasy, Nad Bałtyk 2015

wycieczkowo w grupie na Skały Krasnoludków

  • DST 67.22km
  • Teren 14.00km
  • Czas 04:12
  • VAVG 16.00km/h
  • VMAX 60.30km/h
  • Kalorie 1895kcal
  • Podjazdy 1021m
  • Sprzęt THE BLACK ONE
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 sierpnia 2015 | dodano: 03.08.2015

właściwie spontan. Plan zakładał w niedziele wylegiwanie się nad wodą. Dzień wcześniej poszliśmy na grilla do luby kuzynki. Tam już usłyszałem, że taki pomysł jest, podpytałem czy ewentualnie mógłbym się zabrać, mojej pańci już mina zrzedła, chciałem pojeździć a to była idealna sytuacja bo ekipa okazała się nie tylko rowerowa ale i też samochodowa. 
Jakoś przekonałem swoją, obiecując, że po skoczymy nad wodę, a tam posiedzimy ze wszystkimi zjemy obiadek. 
Rano musiałem jeszcze zamontować nowe części od zakupionej sztycy, okazało się, że mam grube palce i ciężko było mi je włożyć pod siodełko. Trochę mi zeszło ale z małą pomocą się udało, choć już lekko spóźniony, prosiłem by reszta nie czekała, bo znam drogę i ich dogonię. Niby weekend w trzeźwości a dwie noce zarwane na świętowaniu, niewyspanie totalne.
Cisnę i nagle na końcu Pełcznicy widzę grupkę, która na mój widok jedzie. Zdziwiłem się, że nikt ze mną się nie przywitał ale potem wszystko się wyjaśniło. Okazało się, że czekali na innego kolegę, który jak później się dowiedziałem, gdzieś za nami zgubił się (hehe nie wiedział jak dojechać do Strugi) bo wrócił do domu po dętki, nigdy do nas nie dojechał i się obraził, blame me on it.
Już na wstępie zostałem poproszony, by nie dyktować tempa (co najmniej jakbym był mistrzem polski) i jazdę z tyłu. Tak więc zrobiłem i trzymałem się na końcu, na zjazdach ćwiczyłem pozycję i nawet ciekawe prędkości uzyskiwałem czarnuchem. Jak wspomniałem wycieczka czysto rekreacyjna, nie zabrakło drobnych napraw, upadków (hehe dobrze, że Marian nic sobie nie zrobił, bo uszkodzenie łokci przy jeździe bez kasku to i tak najmniejszy wymiar kary przelatywania przez rower). Moja misja, ciągnięcie na całej drodze kolegi, którego rekordowy dystans z tego roku to całe 6km. Każdy podjazd to jego pozostawanie, a że inni nadawali takie tempo, że gość nie dawał rady to towarzyszyłem mu, rozmową sprawiałem, że podjazd szybciej mijał. Swoją drogą prosili mnie bym jechał wolno a sami swoim tempem walili. :)
Na miejscu poszukaliśmy kesza, zjedliśmy mega jedzonko jak dotarły zastępy samochodowe. Nawet dowiedziałem się, że Zielony dojedzie z Alą, jakieś kłopoty mieliśmy z zasięgiem i po drodze nie mogłem się z nim dogadać. Wstępnie dogrywaliśmy swoją podróż roku. To będzie coś co można na starość przeżywać, a dodatkowo może będzie to krok do czegoś nowego, odległego. SKY IS THE LIMIT.
Powrót po piwku nudny jak nie wiem, musiałem ściągnąć okulary bo bym zasnął. Niektórzy łapali lekkie doły ale chyba szybciej minęła droga, hmmm pewnie z górki :). Fajnie, że udało mi się obczaić nowe trasy, myślę, że to będzie mój alternatywny dojazd do Mieroszowa. Widoki na masyw Dzikowaca też zacny, Lesista Wielka dalej na mnie czeka, do trzech razy sztuka.
Nad wodę nie pojechaliśmy, cały dzień zachmurzenie duże. HEHE moja pani 
http://app.endomondo.com/workouts/573002251/677106...


Kategoria Dłuższe trasy

poręb bolków i ... zgubiłem się :P

  • DST 88.38km
  • Czas 03:29
  • VAVG 25.37km/h
  • VMAX 61.60km/h
  • Kalorie 2811kcal
  • Podjazdy 1033m
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 lipca 2015 | dodano: 31.07.2015

dobry trening po pracy choć skrócony przez to, że pojechałem nie tą droga co trzeba. W planach Poręb Bolków i Przełęcz Rędzińska ale już na wstępie wiedziałem, że plan jest zagrożony... wszystko przez Roztokę.
Na początku małe spięcie na drodze w Tomkowicach. Jechałem tak cicho, że na drodze prawie przyprawiłem o zawał serca liska, biedaczek się tak przestraszył mnie, oklapły mu uszka, patrzał z niedowierzaniem, uciekł metr na pobocze, z ust wyczytałem, że wyzywał mnie od palantów. 
Wiedziałem, że drogi w Roztoce będą decydujące, chciałem pojechać boczną drogą do Bolkowa kiedyś pokazaną przez Zielonego. Ale pamięć podpowiadała inaczej i pojechałem drogą ostatnio zapamiętaną czyli szaloną podróż micrą do Jawora. No cóż, straciłem dużo czasu, wyjechałem koło rezerwatu Chełmy, który kiedyś z Zielonym odwiedziliśmy, trzeba powtórzyć, bo podobno są tam fajne miejsca do jazdy. W Bolkowie mała przerwa na dwa telefony a potem przygotowania pod podjazd dnia, góra przysłoniła słońce. Kolarzówce brakuję przełożeń, na stojaka, wzrok w asfalt. Idzie ciężko ale udaję się. Zjazd poezja, lekka przerwa na jedno zdjęcie, banana i zakładanie powtórne okularów. Zjazd bajka, ponad 60 na liczniku, a mógłbym o wiele więcej ale jakoś strach nie pozwala, towarzyszący wiatr non stop dmucha mocno, boję się by mnie nie podwiał, dlatego ostrożnie.
Straciłem za dużo czasu, co prawda miałem światełka (sukces), nawet je używałem ale kolejna przełęcz skończyła by się już w nocy. Zjeżdżam tylko Marciszowem i jadę do domu, utrzymując fajne tempo aż palą mi się nogi.

http://app.endomondo.com/workouts/571356411/677106...


Kategoria Dłuższe trasy

szukając srającego chłopka

  • DST 62.99km
  • Czas 02:28
  • VAVG 25.54km/h
  • Kalorie 1272kcal
  • Podjazdy 369m
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 lipca 2015 | dodano: 28.07.2015

szybki wyjazd z Zielonym po w sumie nieznanych okolicach. szybki może nie do końca bo zanim ostatecznie się spotykamy kończę już rundkę po Cierniach (jakieś 10km) - problemy telekomunikacyjne. Proponuję znaleźć pomnik srającego chłopa gdzieś za Świdnicą ale okazuję się, że nie tylko ja jadę tymi terenami pierwszy raz. Super zjazd w Wierzbnej choć mega wiało w paszcze. Zatrzymaliśmy się w sklepie by uzupełnić wodę. Tam postanawiamy porzucić wcześniej ustalony plan i zabierać dupę w troki, burza is comming. Uciekamy najszybszą możliwą drogą. W Milikowicach dopada nas ulewa, początkowe krople nie zapowiadały nic dobrego więc od razu decyzja, że chowamy się na przystanku. Kilka razy mieliśmy się ewakuować do Świebodzic ale znów zaczęło mocniej padać. w końcu przejeżdża jakiś kolarz i jedzie w naszą stronę. A co tam, szkoda czasu podłączamy się, trzymam się z tyłu, z rowerów przede mną leci duży strumień wody. Na zakręcie za mostem na Cierniach napotkany kolarz smaruje sobą asfalt, nie korzysta z pomocnej ręki więc po chwili zostawiamy go ze swoimi myślami nad powodem upadku...
http://app.endomondo.com/workouts/567954381/677106...


Kategoria Dłuższe trasy

w gniewie borzym goniąc goniąc i...

  • DST 60.00km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 21.82km/h
  • Kalorie 1654kcal
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt THE BLACK ONE
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 lipca 2015 | dodano: 06.07.2015


...tak się spiąłem, że aż chłopaków przegoniłem. ale po kolei, opcja wyjazdu padła od kolegi parę dni temu, przystałem, nigdy nie jechałem z nim a kierunek był mi mało znany a zarazem lekki. Miał jechać z nami mojej dziewczyny brat ale się wyłożył, z resztą prawie tak jak ja. dochodziło na piątek co raz to więcej rzeczy. pierw mieliśmy ekipą z pracy odwiedzić koleżankę będącą na macierzyńskim. Zabawiłem tam godzinę, potem pojechałem z mamą zmienić operatora komórki do Mordoru, niestety nie żartowała dzień wcześniej, że chce jechać jeszcze po sukienkę na wesele, bo obecną co ma jej nie pasuje zw na pogodę. niechętnie ale próbowałem pomóc, bo jak nie ja to kto. Niestety Manhattan i Galeria swoim asortymentem nie zadowoliło mojej mamy, wracamy z niczym. Na szczęście chłopaki też zbytnio szybko się nie zebrali więc wyjechali 20min wcześniej ode mnie. Trasa, czarny szlak węglowy. Ostatnio jechałem kawałkiem ale do samego końca nigdy nie dotarłem. Silną tak mi się wydaję moją stroną jest orientacja w terenie. Szlak zarośnięty ale gdzieś cały czas podejmowałem dobre decyzje, w samym Żarowie zero szlaku ale też wiedziałem, że muszę jechać na Mrowiny gdzie szlak już się pojawił. Mimo mega chaszczów pracowałem mocno. Wjazd do Borzygniewu a tu niespodzianka, pełno ludzi i wśród nich nie ma znajomych. Szybki telefon i okazało się, że jadą inną drogą bo w Żarowie się pogubili. Gdy dojechali pogadaliśmy sobie i wypiliśmy piwko na powrót. Chłopaki mają tempo turystyczne co nie przeszkadza w ogóle w rozmowie, choć mi się spieszyło bo nie zabrałem światełek, korzystałem z ich sprzętu.Jakby tego było mało rozładował mi się telefon.
Wróciłem do Swiebo i z miejsca bez mycia zostałem kierowcą i chwilowym uczestnikiem babyshower czy sitting, nie pamiętam, ale kijowo być jedynym facetem wśród wielu pijanych krzyczących kobiet.  Pomysł jedenej z uczestniczek by zrobić panieński w zoo ogłaszam pomysłem wszech czasów. 

http://app.endomondo.com/workouts/554306058/677106...


Kategoria Dłuższe trasy

Chełmiec z Zielonym

  • DST 41.06km
  • Teren 19.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 14.93km/h
  • Kalorie 1992kcal
  • Podjazdy 1027m
  • Sprzęt THE BLACK ONE
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 czerwca 2015 | dodano: 29.06.2015

uderzenie spontaniczne na Chełmiec przed wyjazdem do Zabrza.
znów wjeżdżamy od strony Kondratowa, fajny podjazd i fajny zjazd, nie musimy niepotrzebnie podróżować przez główną drogę do AquaMordoru.Na szczycie znów uzbrojeni w kiełbaski, liczymy na kończących rok uczniów bądź inne rodzinne wydarzenie. Niestety znów surowa kiełbaska i jakby tego było mało k.. się rozpadało. Zjazd jak na maratonie w Bardzie, mokro oraz ślisko ale na szybkości. 
Podczas jazdy w Szczawnie niestety dodałem na swoje ciało kilka sznyt, upadki przy prędkości ok 2km/h nie przynoszą chluby.
Będzie trzeba ustawić przerzutki. 

http://app.endomondo.com/workouts/549692487/677106...


Kategoria Dłuższe trasy

Radków - niespodziewane łowy nepomuceńskie

  • DST 124.14km
  • Czas 05:09
  • VAVG 24.10km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Kalorie 4372kcal
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 czerwca 2015 | dodano: 16.06.2015

Ciężko było o mobilizacje, jazda w pojedynkę jest nudząca chyba, że słucha się muzyki (co przeważnie robię).
Ale jednak zamienienie słowa z kimś podczas podróży jest bezcenne, brakowało dobrych rad w wycieczce, postoju i odpowiedniego jedzenia w tak upalny dzień.
Wyjazd dość spontaniczny, cały czas myślałem by nie jechać w góry by pieszo zdobyć Śnieżkę. Padło na szosę Stu Zakrętów, której jak napiszę później nie przejechałem. 
Wyjazd przeciągnął się o dwie godziny, wyjechałem dopiero o 9. Prawa strona ciała jeszcze po ostatniej wycieczce jeszcze się nie zregenerowała, schodzi skóra a ja znów ją dziś mocno przypiekłem, może czas się smarować czymś na takie słońce :)
Właściwie sam dojazd do Nowej Rudy bez problemów, w samym mieście poszukałem Nepomuków i wpiłem w dalszą drogę do Radkowa. Już powoli dostawałem sygnały z domu, że może lepiej bym wcześniej wrócił by nie być zajechany na imprezie, którą mieliśmy wieczorem - 10 lat po maturze. 
W końcu przekalkulowałem swoją formę, chęci i czas i zdecydowałem się w Radkowie zawrócić - ból wielki, nie dość, że cel nieosiągnięty to chociaż mogłem wparować nad zbiornik i się schłodzić odpocząć. Brak odpoczynku i zjedzenie jakiejś konkretnej strawy w tej wycieczce był problemem, wypociłem wszystkie witaminy, śniadanie miałem marne a całą wycieczkę przyjmowałem tylko wodę. Miałem kilka opcji na powrót, Czechy bądź ta sama droga, którą przyjechałem (strasznie nie lubię jeździć tymi samymi drogami w jednym dniu) lub wjazd pod Tłumaczów, zjazd do Nowej Rudy i walka na Przełęczy Sokolej. Postawiłem na tę ostatnią opcję. Trochę wjeżdżając się zajechałem, to pod Przełęcz Karkonoską łatwiej mi się wjeżdżało, czułem brak przełożeń. Musiałem długo na stojaka jechać. Gdy już dojechałem i szykowałem się do zjazdu, pierwsze uderzenia w pedały i ukazała mi się bogini, bogini rowerowa, wieczorem od Ziela dowiedziałem się, że była to niejaka Aleksandra Podgórska (ah co za uśmiech) 
W Jugowicach straciłem chęć do jazdy, dojechałem do Witoszowa i zgarnęła mnie dziewczyna autem. Sparzyłem sobie dupę. Miałem w głowie tylko zanurzenie się w zimnej wodzie i obiad.

http://app.endomondo.com/workouts/541746643/677106...


Kategoria Dłuższe trasy