Tatry 2013- dzień 4 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 4 KOŚCIELEC
...dzień był walką samym z sobą, z organizmem i jego dolegliwościami. Początek był niczego sobie, słońce dawało równo w czajnik, więc bluza ściągnięta, niestety co zrobić z kalesonami i długimi spodniami? fuck, gdzie ja widziałem, że będzie zimno, tak więc kalesony ocieplały mnie już do końca dnia.
Pierwszy raz miałem okazje wchodzić z Kuźnic, które jeszcze jak się potem okazało kilka razy odwiedzę i będę wspominał je z lekkim niesmakiem. Podejście pod Przełęcz pod Kopami bardzo fajne, na samej przełęczy piękne widoki na góry ale i też na odległe już nieco Zakopane.
To tu pierwsza dłuższa przerwa, jestem spocony, zjadam pierwszy posiłek w postaci banana, batona i gorzkiej czekolady, lekko pomaga. spotykamy tu przesympatyczną starszą parę turystów z którymi dłużej rozmawiamy. z początku śmieją się z mojego zmęczenia ale gdy wytłumaczyłem im swoją sytuację byli bardziej wyrozumiali dzieląc się swoimi podobnymi historiami. Poczęstowali mnie czekoladą i poszli w tym samym kierunku co my, jeszcze potem się mijaliśmy na szlaku. Przechodzimy obok Schronisko Murowaniec, idziemy dalej w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Jezioro jest przepiękne, chyba najbardziej zapadło mi w głowie, jedno z większych w Tatrach naszych. Od stawu do góry prowadzi czarny szlak w kierunku Karbu. Szlak mocno pnie się do góry, tutaj dopada mnie kryzys, po prostu czuję, że nie mam z czego zdobyć tej góry, tzn nie mam energii, dodatkowo kończy mi się woda, okazuję się, że drugą butle wody zostawiłem w domu a znajomi już dawno mnie wyprzedzili, że nawet ich wzrokiem nie ogarniam. Bardzo często robię postoje, czego akurat nie żałuje bo mogłem sobie siąść i patrzeć na góry i staw z dużej wysokości, dzieląc się emocjami z bliskimi do których zadzwoniłem.
Zanim doszedłem na Karb mijałem kilka wąskich miejsc gdzie adrenalina lekko mi się podniosła. Karb to swoisty przystanek przed zdobyciem Kościelca 2155 m npm. Z dołu znów widziałem mróweczki chodzące zawijasami pod górę, nie rozpoznałem nigdzie znajomych.
Po krótkiej przerwie wbijam, szlak jest ciężki, tak głosi znak przed wejściem. Nie było łatwo. Zmęczenie i odwodnienie dochodziło do głosu. Schody z kamieni niekiedy mocno wysokie, że aż prawie kalesony rozdarły mi się w kroku. Myślami jestem tylko w miejscu gdzie spotykam znajomych a oni ratują mnie wodą. Wchodząc nagle natykam się na zator na szlaku. Szlak tak się piął do góry, że w sumie wzrok sięgał najbliższego kamienia a tu nagle wyrosła ściana na którą trzeba się wspiąć bez łańcuchów. Nie było mi łatwo.
Podpatrzyłem jak i co inni wykonują. Podchodzę, próbuje, niestety gdzieś zabrakło jednego punktu a ludzie chcieli zejść ze szczytu więc zrezygnowałem ze wspinaczki. Poczekałem chwilę aż inni zeszli i znów zaatakowałem, znów zabrakło mi jednego punktu pod ręką, z pomocą przyszedł jeden schodzący, który wskazał mi miejsce, z dołu niewidoczne, gdzie można się chwycić i po chwili znów mogłem wrócić do kamiennych schodków. Pogoda powoli się zmieniała, nadchodziły ciemne chmury, powoli wątpiłem czy uda mi się dojść do celu, dodatkowo temperatura spadła. Po minięciu mniej lub bardziej wymagających miejsc w końcu spotkałem znajomych, tuż pod szczytem. Okazało się, że już schodzą, Daniel zdobył szczyt, Kasia była blisko ale się wycofała, przestrzegali mnie przed pewnym wymagającym miejscem wspinaczki. Daniel obiecał, że na mnie zaczeka i razem zejdziemy, niestety wody nie mieli więc na suchara postanowiłem spróbować. Próba skończyła się góra 10 m powyżej miejsca gdzie czekał Daniel, a ogółem podobno niewiele więcej od szczytu. Ściana do wspinaczki była większa niż poprzednia, a przepaści obok też jakby większe. Ręce mi drżały, kumulacja strachu i odwodnienia wystąpiły w tym momencie, może jakby ktoś ze mną wchodził to bym dał radę ale sam szybko zwątpiłem, wierzyłem w to, że wejść dałbym radę ale z zejściem miałbym już duże problemy a nie chciałem zlecieć ze swojego pierwszego dwutysięcznika. Zawróciłem do kolegi, właściwie martwiąc się trochę jak będzie mi się schodzić po schodach i nie tylko ale okazało się, że nie było tak źle.
Karb szybko osiągnięty, by nie dublować szlaków schodzimy niebieskim do innych gąsienicowych szlaków. W zamierzeniu mieliśmy znów przejść obok Murowańca ale jak to często mówię Kasprowy tak ładnie się do nas uśmiechał. tzn nie do mnie, bo ja nie byłem największym entuzjastą tego wypadu dodatkowego. Zgodziłem się, w myślach tylko pragnienie wypicia wody. Podejście zaczyna się obok wyciągu narciarskiego, niedaleko za nim potok z wodą, napełniam butelki. Mimo napojenia nie wchodziło się lepiej. pogoda się psuła choć widoczność była jeszcze dobra. Znajomi znów mocno mnie wyprzedzają. Spotykamy się w stacji kolejkowej gdzie po słownych bataliach decydujemy się na zjazd kolejką. Muszę przyznać, że warto raz wydać kasę by zjechać, widoki świetne, szczególnie na Giewont. Wylądowaliśmy w Kuźnicach gdzie szybko skierowaliśmy się do auta a potem do domku, gdzie zrobiliśmy grilla, to było traumatyczne przeżycie, nie chciało mi się nic jeść, nic mi nie smakowało. :)
Kategoria Pieszo góry