king13kula prowadzi tutaj blog rowerowy

moja jazda

Wyprawa nad morze - dzień III

  • DST 196.70km
  • Czas 07:56
  • VAVG 24.79km/h
  • Kalorie 6905kcal
  • Podjazdy 1171m
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 sierpnia 2015 | dodano: 17.08.2015

Dzień III Drezdenko - Niechorze

Wcześnie wstajemy, jest chyba parę minut po 6. Poranek zapowiada piękny słoneczny dzień, przywitaliśmy go na balkonie wciskając dżemor i parówki. Wyprane stroje są jeszcze wilgotne, milo przez chwile się w nich jechało.

Zebraliśmy się, rozmyślając czy damy rade usiedzieć na rowerze, poszliśmy do garażu po rowery. Po chwili biliśmy już na nich, może nie z uśmiechem na twarzy ale już nastawieni na szybki finisz dzisiejszego dnia nad morzem, to była moja motywacja bynajmniej. Kilometry w milczeniu wpadają nawet szybko, nawet się nie obejrzeliśmy a już byliśmy w Dobiegniewie - naszym teoretycznym wczorajszym noclegu. Choszczno osiągamy jeszcze przed wielkimi żarem, robimy dwa krótkie postoje pod dwoma marketami. Jak zwykle przyjmujemy cukry i uzupełniamy wodę. W Suchaniu lekko się gubimy, dodatkowo Zielo zagotowuje :) po chwilowym krążeniu i szukaniu asfaltu kierujemy się we właściwym, północnym kierunku. Żar z nieba ustąpił silnym podmuchom wiatru, z północy na południe, dla nas paszczowiatr, jak się okazało do samego końca. Musieliśmy wkładać o wiele więcej siły, zjazdy nie były przyjemne, wiatr tak hulał, że nie mogliśmy się rozpędzić. Już lepiej było podjeżdżać bo przynajmniej pagórki zatrzymywały wiatr. Właśnie, nie wiem czy to efekt zmęczenia ale jakoś wydawało mi się, że na tym ostatnim etapie było dużo wzniesień i przewyższeń co by potwierdzały dane z endomondo ale nie wiem na ile mogę w nie wierzyć. Ok godziny 13 na 95km dzisiejszej podróży rozglądamy się za sklepem, następuje kryzys, a miejscówka obok sklepu zachęca na mały odpoczynek. Woda + ciekawe kanapki, hehe muszę je opisać, Zielu miał typowego fishamaka - przekrojona bułka z dwoma kotletami rybnymi. Ja typowy ... no właśnie, ciężko to nazwać, przekrojona bułka z dwoma kiełbasami. Zastanawiamy się wspólnie jak kijowo jest mieszkać tak daleko od morza, gór brak, jak żyć :) Popiliśmy to piwkiem, rozłożyliśmy ręczniki i pod drzewem spędziliśmy kilkadziesiąt minut. Wdaliśmy się w rozmowę z miejscową starszyzną, my bronki, oni nalewki pod baldachimem, co kto woli. Próbowali nam wytłumaczyć drogę nad morze ale coś się gubili w myślach - "patałachy" jak sami na siebie wołali. Niechętnie ruszamy dalej, prawdopodobnie zasnęlibyśmy na dobre gdyby nie zamknięty sklep, przerwa w pracy skutecznie nagromadziła tłum na ławce obok i przez siatkę dokładnie słyszeliśmy ich rozmowy, które nas wybudziły. Jechaliśmy strasznie powoli, wiatr hulał w najlepsze a asfalt był bardzo złej jakości, powoli pogoda zaczynała się zmieniać, słońce schowało się za chmurami. Trzymamy się głównych dróg, czasami dajemy sobie zmiany ale razem stwierdzamy, że morale podupadło, dużo sił nie zostało w baku. Na 130 km robimy wjazd do Wierzbięcina, byłem potwornie zmęczony, znów ratujemy się kolą i izotonikami. Głowy położone na blacie ławki, wzrok w podłogę wskazywały na kolejny kryzys, ciężko było przekonać Ziela byśmy się już zbierali, dodatkowo wynikła mała sprzeczka odnośnie drogi, którą mamy jechać, Zielu chciał uniknąć trójkątów i jechać przez niezbadane drogi skracając nieco drogę. Jakoś go przekonałem byśmy trzymali się pewnych tras, kilometr więcej nas nie zbawi. 
Dojeżdżamy słabym asfaltem na koniec Żabowa, doskonale pamiętam ten odcinek trasy z google street view, Przejazd kolejowy po lewej a my w prawo. Strasznie ruchliwa droga, zmieniamy się co jakiś czas, uśmiech najpierw mi a potem Zielowi schodzi z twarzy. Dojeżdżamy do Płot, nasza podróż jest już bardzo bliska ukończeniu, ok. 40km do morza ale znów mocno pod wiatr, robi się nawet chłodno, zanosi się na deszcz. Następnym przystankiem są Gryfice, bardzo nalegałem na przystanek bo straciłem czucie w lewej stopie. Zatrzymujemy się na stacji gdzie Zielu w międzyczasie korzysta z Wc. W tym samym momencie nadchodzi deszcz. Odpoczynek staje się dłuższy, jest jeszcze ślisko gdy się zbieramy, 30 km już czuć bryzę z nad morza. Dziewczyny z pensjonatu obserwują nas na Endomondo, mają słodką niespodziankę dla nas ale my mamy jeszcze z godzinę jazdy przed sobą. W Karnicach o mało co bym nas nie wepchnął w nie tą drogę co trzeba, Zielo był na szczęście czujny, małe spojrzenie na mapę w komie i wiemy, że praktycznie Lędzin będzie naszą ostatnią miejscowością przed osiągnięciem celu. Widać już nawet latarnie morską, Zielu nawet zażartował, że teraz nie schodzimy poniżej średniej 30km/h. Zgodziłem się chętnie, tym bardziej że nie miałem na liczniku takiego wyniku, więc dopóki nie osiągnę tego wyniku, to nie będę jechać poniżej. Taka gra słowna. Ostatni postój na małe siku i końcówka, robimy zdjęcia pamiątkowe przy wjeździe.

Myślimy o tym czy nie podjechać gdzieś by dobić do 200km dziś ale pomysł po paru metrach myśl ta odchodzi w zapomnienie, nie ma już chęci, każdy licznik pokazuję inne wyniki, wolę już coś zjeść niż robić dodatkowych 5km. Dobra decyzja, bo dziewczyny stały już przy bramie. Miło było zobaczyć ich uśmiechy, to jednak przez dużą część podróży była motywacja, zrelaksować się na plaży z najbliższą osobą, gdyby nie ten wiatr dojechalibyśmy szybciej ale cóż ważne że cali i zdrowi jesteśmy na miejscu. Po zjedzeniu przepysznego gofra napchanego na maxa owocami, myjemy się i zabieramy na plaże, zachodu słońca nie zobaczymy przez chmury ale posiedzimy przy grillu i piwku. Okazało się, że można przejechać 500km bez właściwie żadnych strat, ból ramienia ustał, nie mieliśmy żadnego defektu, choć w mieście kiedy już padało późnym wieczorem, poślizgnąłem się na schodach w moich japonkach wychodząc ze sklepu. Moja mała się śmiała wraz z inną panią, podobno ratowałem nie siebie, a piwa, które miałem w kangurku. Lekko poobijany wstałem i poszedłem spać, dobrze że nic sobie z kręgosłupem nie zrobiłem o kant schodów.

Podsumowanie
Wypad super, po prostu spełnienie marzeń i przekroczenie swoich granic, jeszcze nie dawno nie miałem żadnej wyprawy ponad 200km, dziś mam niemal trzy takie wyczyny pod ten dystans, z tego dwa pod rząd nad morze. Jedyne czego żałuję to czas, czas który nas gonił, chętnie poznałbym bliżej uroki miejsc przez, które mieliśmy przyjemność przejechać. Wielki hart ducha, wytrwałości, silnej woli by dalej kręcić, jak sam Zielu przyznał dopiero w miejscowości Dobra uwierzył, że damy radę, ja cały czas w to wierzyłem, nie wiedziałem tylko ile nam to zajmie, jechałem od miejscowości do miejscowości wiedząc, że za każdym razem zmniejsza się odległość do celu. 
W sumie nasz największy w życiu przejazd mimo jakiś tam większych lub mniejszych schorzeń zrobiliśmy w prawdopodobnie najgorętszy weekend w roku (prawdopodobnie bo ten ma być jeszcze gorętszy). Ale lepiej, że było słońce niż mielibyśmy jechać w deszczu. Czas spędzony nad morzem był piękny, mimo iż był to właściwie niepełny dzień, bo już nazajutrz wyjechaliśmy autem do domu. Teraz musieliśmy stawić czoła nowemu wyzwaniu, mianowicie skurczom, bólom mięśni i zakwasom. Największy problem miałem z tym w poniedziałek w pracy ale już po paru dniach problem znikł. 



Dane z mojego licznika
Przejechanych - 514 km
Czas jazdy - 19:38 h
Średnia prędkość - 26,17

Dane z licznika Ziela (najbardziej prawdopodobne)
Przejechanych - 497 km
Czas jazdy - 19:30 h
Średnia prędkość - 25,75

http://app.endomondo.com/workouts/577267075/677106...








Kategoria Dłuższe trasy, Nad Bałtyk 2015


komentarze
king13kula
| 07:02 wtorek, 20 października 2015 | linkuj hehe dzięki. Ale w przyszłym roku może spróbuję zejść do dwóch dni, jeśli w ogóle pojedziemy w tym kierunku.
Toomp | 21:05 poniedziałek, 19 października 2015 | linkuj Nie ma to jak przekraczać własne granice :). Więc życzę w przyszłym sezonie wypadu nad morze, ale tym razem bez żadnych noclegów po drodze :) jadąc ze spokojem i twarzą nie zdradzającą żadnych emocji ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa iniec
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]