Dłuższe trasy
Dystans całkowity: | 6165.12 km (w terenie 580.00 km; 9.41%) |
Czas w ruchu: | 280:05 |
Średnia prędkość: | 19.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.10 km/h |
Suma podjazdów: | 61509 m |
Suma kalorii: | 210210 kcal |
Liczba aktywności: | 79 |
Średnio na aktywność: | 78.04 km i 4h 03m |
Więcej statystyk |
na lajcie z D.
-
DST
50.38km
-
Teren
2.00km
-
Czas
02:13
-
VAVG
22.73km/h
-
Kalorie 1934kcal
-
Podjazdy
438m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
więc wyciągnąłem z "jaskini" Daniela i pojechaliśmy za moją namową na Jeziorko Bystrzyckie, coś się tam pozytywnego dzieje ale najlepszy był powrót terenem wokół jeziora na kolarzówce ;)
https://www.endomondo.com/workouts/380304713/67710...
Kategoria Dłuższe trasy
Jelenka
-
DST
108.47km
-
Teren
5.00km
-
Czas
05:29
-
VAVG
19.78km/h
-
Kalorie 4165kcal
-
Podjazdy
1290m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
chciałem pojeździć po Karkonoszach, wybór padł na schronisko Jelenka i chyba dobrze. drugą opcją była przełęcz Modre Sedlo. Wcześniej poczytałem na innych blogach relacje z tych dwóch podjazdów, wyszło, że podjazd pod schronisko jest nieco łatwiejszy i co ważniejsze dla mnie jednak bliżej. Wyjazd wcześnie rano by popołudniu mieć czas dla siebie. Wiatr znów mocno dmucha w twarz. Sam dojazd na Okraj bez większych przygód, jedyna ciekawostką był fakt, że przerzutka znów nie zrzuca na najniższą tarcze z przodu. Na Okraju chwilowa przerwa by się nie zgubić, wybieram szlak za serpentyną - zielony a może zółtym, nie pamiętam, wszystko niby ok, podjazd lekki, w górze wiedzę cel podróży a tu nagle dość stromy zjazd. Po chwili wyrosła prawdziwa ściana, chwilowy postój, ręczne zrzucenie łańcucha na najniższą tarcze i walczymy. Cały podjazd udało się podjechać, nie był łatwy, wlekłem się straszliwie. Gdy już ujrzałem dach schroniska za zakrętu ujrzałem ostatni bardzo nachylony kawałek asfaltu. Mijałem akurat kolegę z Wałbrzycha, który podchodził z dzieckiem ale nawet go nie rozpoznałem, walka na całego z podjazdem i słońcem. Chwilę moment i już siedzę na trawce zlany potem, marzę o czymś do picia bo woda w bukłaku skończyła się na Okraju. Niechętnie wchodzę do schroniska, byłem przekonany, że nic za polskie złotówki nie kupię. Jakież było moje zdziwienie jak przy czeskiej cenie piwa znajdowała się odpowiednia polska cena, i to jaka, za primatora, sześc złotych, na 1260 m npm, biorę. Ledwo wyszedłem na zewnątrz gdy primator się skończył, więc od razu drugiego kupiłem, pogadałem z kolegą na szczycie. W międzyczasie poznałem przemiłą dwulatkę, (której rodzice zmieniali pieluchę pół metra ode mnie a rozłożyli się po mnie :P)- za południowej granicy, która co chwilę przynosiła mi bukiety trawy i kamienie a na koniec rzuciła butelką plastikową. Z rodzicami nie mogłem się dogadać, jednak czeski język jest dla mnie za śmieszny. Poprosiłem ich o zdjęcia i musiałem wyruszyć w drogę powrotną. Pędziłem tą samą drogą, nie chciałem terenem bo był bardzo duży ruch na szlaku. W Kamiennej Górze przerwa na jedzenie pod najlepszym marketem ;) potem lekko liźnięty teren - trzy stawy.
http://www.endomondo.com/workouts/367996652/677106...
Kategoria Dłuższe trasy
spontan i nie w Sowich (Osówka/Kalenica)
-
DST
133.83km
-
Teren
42.00km
-
Czas
08:25
-
VAVG
15.90km/h
-
Kalorie 4360kcal
-
Podjazdy
2054m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Miałem kilka innych pomysłów na czwartek ale przez ograniczony czas nie mogłem sobie na nie pozwolić (choć jak się okazało i tak go za dużo na siodełku spędziłem). W planach był Pradziad ale pociągi mi nie pasowały więc obrałem bliższy cel, mianowicie Góry Sowie. Pod koniec czerwca chcę uczestniczyć w wyścigu w Walimiu więc postanowiłem przejechać trasę i dodać do tego Kalenice.
Znów wyszła niestety moja nie znajomość gpsa, dopiero w Walimiu zorientowałem się, że nie tak zgrałem do niego ślad gpx i pozostał już tylko spontan. Jeziorko Daisy, Modliszów, następnie z Walimia podjechałem do Osówki a z niej zjechałem/wjechałem na Przełęcz Sokolą. Krótki zjazd i odbijam w teren na Kozie Siodło. Z przełęczy wspaniały techniczny czerwony pieszy do Przełęczy Jugowskiej, nie oszczędzałem roweru na tym zjeździe. Na przełęczy lekka konsternacja nie mogę znaleźć czerwonego na Kalenice (już drugi raz), chyba powinienem koło Zygmuntówki przejechać ale wybrałem inny kierunek, rowerowy niebieski, potem odbiłem żółtym i na spontanie wyjechałem na Zimnej Polanie, pierwszy podjazd gdzie parę metrów musiałem prowadzić rower, przebrzydłe kamienie. Wspinamy się dalej, następny punkt to Słoneczna, pod nią też parę metrów podprowadzałem ale mniej niż bajker przede mną. Jakieś skałki i nagle jest Kalenica, główny punkt wyjazdu, mój pierwszy przystanek na trasie. Szybkim susem do góry, widoki świetne.
Postanowiłem, chyba źle :P, że będę dalej jechał czerwonym, mimo, że nie znam już tych szlaków a miałem zamiar wracać przez Bielawę. Wyjechałem na Przełęczy Bielawskiej Polanie i tu kompletnie nie wiedziałem gdzie jestem, i jak jechać by trafić do Bielawy. Wyjechałem w Przygórzu, jakieś napisy były też Wolibórz, mówię sobie blisko Nowej Rudy, wspinam się asfaltem nawet się nie łudzę - kolejna przełęcz, boje się, że asfalt się zaraz skończy, tak to wyglądało, jak jedna z tych wioch gdzie za zakrętem brak już czarnego dywanu i koniec. Nagle zjazd w teren i drewniana tabliczka z napisem Bielawa, cieszę się jak dziecko, odbijam w nią (teraz już wiem, asfalt na prawdę się kończył parę metrów za tym zjazdem) a ja po małym błąkaniu się w lesie i zaliczeniu jednego upadku i wjechaniu w mega błoto znalazłem się na Przełęczy Woliborskiej. Jestem tutaj pierwszy raz, nie wiem w którą stronę zjechać z niej, tabliczki mi nic nie mówią (choć w lewo była Nowa Wieś Bielawska - to mogło dać do myślenia). Wybrałem drogę w prawo. Oż jaki błąd. Wyjeżdżam znów w Woliborzu, co to ...
Morale lekko padły. Miałem w planach 100 km ale wizja głodującego psa w domu mnie jakoś zniechęcała do dalszego błądzenia. Zjeżdżam kolejnymi wiochami kiedy widzę tabliczkę Nowa Wieś Kłodzka lekko włosy stają dęba (gdzie ja jestem???). Znów podjazd, ciekawy jestem gdzie wyjadę, nagle pojawia się twierdza po lewej stronie. haha znalazłem się w Srebrnej Górze. Od razu zaplanowałem drugi postój przy sklepie na Rynku, gdzie zawsze coś zakupujemy. Stąd już znajoma trasa do domku. Zakupione morele i ciastka umilają mi powrót, niestety już po samym wyjeździe ze Srebrnej okazuję się, że mocno wieje i to idealnie w paszcze. Całą drogę do domu wiało bardzo mocno, co bardzo mnie zniechęcało i frustrowało bo nawet na zjazdach wlekłem się niesamowicie. Wiedziałem, że przed sobą mam dwa newralgiczne momenty, a więc z Bielawy do Pieszyc, akurat łatwo znalazłem drogę i z Pieszyc do Bystrzycy Górnej, tu niestety poległem z kretesem. Były dwa drogowskazy, Świdnica i Wałbrzych, niestety wybrałem ten drugi, nie zawróciłem bo nie lubię tego robić ale znów podjazd i wiedziałem, że powoli wspinam się na Przełęcz Walimską - o panie. Postanowiłem w Rościszowie skręcić w prawo, ryzyk fizyk, podjazd niemiłosierny, na ławce przy rzece leżała wyskrobana w drewnie piękna kobieta, rozebrana więc zdjęcie nie wchodziło w grę. Jestem już na szczycie gdy ... oczywiście ktoś zawinął asfalt, dodatkowo postawił zakaz wjazdu, teren łowiectwa. Zakaz złamałem w znów w teren wjechałem, szybki zjazd i wyjechałem w Lutomi Górnej, co raz bliżej Świdnicy ale tu też nigdy nie byłem, modliłem się bu wybrać dobry kierunek. Udało się i szybko znalazłem się w Bystrzycy Górnej, szybko do domu bo pies tęskni, wiatr ciągle nie daje spokoju.
Podsumowując wyjazd udany, chyba rekord w podjazdach, przejechane Sowie w szerz i kilka nowych przełęczy. W górach masę ludzi tak jak i w sztolniach, na szosie średni ruch rowerowy :)
Ps. Mam tyle map w domu i zamiast je brać w podróż to liczę na swój instynkt, hmm co prawda pakowałem się na kacu lekko spóxniony ale mogłem zabrać jakąś ze sobą, alkohol szkodzi :D
http://www.endomondo.com/workouts/359988454/677106...
Kategoria Dłuższe trasy
BikeMaraton 2014
-
DST
54.00km
-
Teren
54.00km
-
Czas
04:49
-
VAVG
11.21km/h
-
Kalorie 3480kcal
-
Podjazdy
1700m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
...jedno jest pewne, każdy zawodnik ma po tym wyścigu dziesiątki historii do opowiedzenia w domu, znajomym a także kilkanaście linijek możliwych do napisania...
Pojechaliśmy z Zielonym na miejsce startu pod Chełmiec. Zaskoczył mnie widok tylu samochodów, myślałem że góry i nie najlepsza pogoda przyczynią się do tego, że na starcie raczej nie będzie tłoczno. Dzień przed startem walczyłem z nowym łańcuchem, który źle zamontowałem i przerzutkami. Co się okazało, przerzutki nie działały dobrze a wręcz do dyspozycji z przodu miałem tylko średnią tarcze i czasami dużą. Najniższa nie była dla mnie, idealnie na góry. Może tu właśnie upatrywał bym moje problemy późniejsze ze skurczami. Ale za to jak czasami pędziłem pod górę to się współtowarzysze dziwili, niestety pod koniec to ja się dziwiłem ile osób mnie wyprzedza kiedy biłem i rozciągałem swoje uda na poboczu.
W kontakcie byliśmy ze znajomym Grześkiem z Opola, którego nawet Zielak spotkał na trasie, ja niestety nie bo startował z innego sektora a dodatkowo jechał mini więc zanim ja dojechałem to on już był w drodze do domu.
Start seria zakrętów, na prostej prowadzącej na Chełmiec, spada mi na wstępie łańcuch. Początek trasy dobrze znany. Gdzieś tam wcześniej słyszałem, że będzie duża kałuża, nagle widzę, że większość ludzi się wypina z spd i jakoś próbuje ją przejść, ja natomiast wyhaczyłem kawałek ziemi po prawej stronie i przejechałem na szybkości tą przeszkodę mijając 15 osób co najmniej. Pierwszy poważniejszy zjazd i korek, ludzie wariują (Zielony ostrzegał mnie przed takimi kolarzami, z sektora 7, którzy nie mają opanowanych dobrze zjazdów), wypinają się znów, przez chwilę się sam zastanawiam czy nie powinienem zrobić tego samego, ponieważ zagrodzili całą drogę. Znów wykorzystałem przestrzeń, tym razem po lewej i pojechałem bokiem po trawie. Po dobrym zjeździe wyłonił się mega podjazd, niestety każdy już podchodził w naszej grupie. Po kilkunastu kilometrach ukazał się mega zjazd, stromizna z błotem, nie odważyłem się, dodatkowo schodząc z roweru złapał mnie pierwszy raz skurcz w udzie. Podjazd pod Chełmiec jak i zjazd bardzo dobry, niesamowicie szybko prułem w dół, ponieważ znam te zjazdy. Najlepszy moment wyścigu - zjazd powolny, raczej nigdy nie jechałem nim, zjazd co raz to z większym nachyleniem, pojawia się woda, więcej wody, nagle właściwie można powiedzieć, że zjeżdżaliśmy potokiem, dużo ludzi narzekało prowadząc rower, inni wypięci jedną noga jakoś próbowali to ogarnąć, i właśnie taki delikwent nagle postawił rower w poprzek "rzeki", ja zjeżdżając na maxa musiałem się położyć w krzaki. Błoto do właściwie samego końca nie sprawiało mi większych problemów. Pierwszy bufet zaliczyłem w parę sekund, miałem wodę w bidonie i bukłaku więc zabrałem dwa ciastka i pojechałem w długą w stronę Trójgarbu. Przez ulice przejechaliśmy przed Jabłowem, następnie wspinaczka pod Trójgarb, przejazd przez łąkę i do lasu, długi podjazd i zjazd znajomy więc znów szybciej pędzę. Skończył się właściwie w miejscu gdzie niedaleko wjeżdża się na górę od strony Starych Bogaczowic. Chwilę pod górę, widzę drugi bufet a przy nim pełno ludzi, postanowiłem jechać, gość podał mi tylko jeden kubeczek i jazda, to był duży błąd, ponieważ czekały mnie mozolne, powolne podjazdy, tutaj się namęczyłem dopiero bez małego przełożenia. Jechałem długo z jakimś starszym panem, licząc że za chwilę będzie ostatni bufet i ogółem meta (licznik zamontowany ostatnio coś nie działał poprawnie). W między czasie się lekko rozpadało i po raz trzeci nad głową przechodziła burza. Za chwilę wyjrzało słońce, popaprana pogoda ale ważne, że nie leje mocno.
Na licznych podjazdach łapią mnie kolejne skurcze, raz taki, który mi w ogóle nie pozwolił na jazdę, przystawałem i jechałem, ciągle doganiając pewną grupę górali, po czym znów to samo, oni odjeżdżali a ja na poboczu walczę ze skurczem.
Wjazd na ostatni bufet, tym razem odłożyłem rower na bok, rozprostowałem nogi, bidon napełniony izotonikiem, kieszenie wypchałem ciastkami i owocami, w sumie za długo to nie odpoczywałem, kilka fotek będzie jak jadę rowerem obżerając się różnościami. Czas na końcowe metry, niestety dla mnie mega tragiczne, jedzenie dostarczona dużo energii, doganiam znów kogoś, całkowicie puszczają mnie bóle mięśni, Tabliczka 5km do końca, próbuje coś jeszcze wycisnąć i nagle silny skurcz, noga unieruchomiona, rozciągam się na boku. Kiedy w końcu puścił zaczął się zjazd po błotku i nagle poślizg, przelatuje przez rower, uderzając kaskiem w kamień, krew się leje na łokciach, kolanie, ból odczuwalny na barku i biodrze, wstaje i łapie mnie dodatkowo kolejny skurcz a za moimi plecami glebę zalicza kolejny biker. Jadę dalej. Na kolejnych zjazdach kogoś doganiam, modliłem się by już nie było podjazdów, były niestety jeszcze dwa albo więcej a ja już musiałem kilka razy stawać. Do mety zjazd szybki, parę zakrętów i jestem na mecie z paroma innymi zawodnikami ale już się nie miałem ochoty ścigać by przy ludziach nie robić szopki. Zielo o wiele szybciej na mecie niż ja, podjechałem do auta a on już zapakowany i przebrany, rower umyty był na dachu auta. Makaron, losowanie i mycie roweru, uciekamy z Mordoru w strugach deszczu.
Jadę do domu, kąpiel i ... powrót do Mordoru na grilla :) parę procentów pozwala zapomnieć o zmęczeniu i ranach. Oczy się same zamykają koło 23h. A jutro jeszcze praca w komisji :) w niedzielnych wyborach
update: jakoś się udało, tylko jeden koleżka postanowił poprzeszkadzać i podarł kartę do głosowania i cały protokól był już lekko problematyczny z błędami miękkimi.
http://www.endomondo.com/workouts/346619498/677106...
m. open 396/448 + 32 (nie dojechali)
m kat m2 85/92
czas 04:49:21
Kategoria Dłuższe trasy
Chełmiec i Trójgarb
-
DST
54.71km
-
Teren
31.00km
-
Czas
03:41
-
VAVG
14.85km/h
-
Podjazdy
1422m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
...w planach żądło szerszenia ale nieprzeczytany regulamin się zemścił. Zapisałem się wraz z Zielonym ale nie doczytaliśmy, że wpisowe do 22 kwietnia, 25 już nie było możliwości zapłaty więc pozostała jazda gdzieś w okolicy. Testowaliśmy licznik gps i zapisane ślady w nim, choć skłaniałbym się do tego, że to licznik testował naszą cierpliwość. Trasa zapisana z bikemaratonu, podjechaliśmy na Chełmiec, następnie zółtym z niego zjechaliśmy i ... gps poinformował nas, że właśnie skończyliśmy trasę. Postanowiliśmy, że resztę przejedziemy różnymi ścieżkami aż się na coś zdecydujemy. Dzikowiec pokryty ciemnymi chmurami, koło Mniszka przejechaliśmy, gubiąc podjazd. Został więc "ulubiony" Trójgarb. Tym razem się nie zgubiliśmy. Mimo zmęczenia, końcówkę stromego podjazdu udało nam się podjechać bez zatrzymywania, Zielonemu udała się ta sztuka nieco szybciej :P ale cieszę się, że mi się też udało.
na koniec magiczny zjazd w stronę Starych Bogaczowic, zjazdem, który źle wspominam i od wypadku ani razu się tu nie zapuszczałem. Zjazd "vettella" tym razem bez większych przygód. Powspominaliśmy liczne rany i oblewanie mnie całego wodą utlenioną oraz to, że jakoś dojechałem rowerem do domu po tej całej akcji. Miejsce przejechane, szybko bez większych emocji, popatrzyłem na tą małą nierówność i pojechałem dalej do domu. Szkoda, że supermaraton przeleciał ale są jesce inne wyścigi także na spokojnie czytać regulaminy i jazda.
ps. polecam sklep w gorcach, obok zjazdu z mniszka w stronę na Trojgarb. Od i do. super właściciel, bardzo interesująco się z nim rozmawiało. Swoim klientom poleca białoruską wódkę, po której głowa nie boli. Ogółem zabawny i miły człowiek.
http://www.endomondo.com/workouts/330516236/677106...
Kategoria Dłuższe trasy
centrum Köln - ostatnie samotne zwiedzanie
-
DST
48.85km
-
Czas
03:00
-
VAVG
16.28km/h
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
ostatni dzień spędzony w Kolonii. udałem się znów ścieżką wzdłuż Renu do centrum miasta. Pogoda wspaniała, miałem dużo czasu by pozwiedzać. parę zabytków uchwyconych w słabym obiektywie komórki.
Parę kościołów:
wieża transmisyjna
zabytkowe mury miasta z basztą
kolejna pozostałość po rzymskiej przeszłości Kolonii - Wilczyca
widok z ost mostu na centrum
na koniec pojechałem na jakieś lokalne boisko z nadzieją, że coś da się pograć ale zbyt wczesna pora i mega świecące słońce odpychało kolońskich grajków.
w powrocie na promenadzie spotkałem Polaków, którzy chcieli mi opchnąć zestaw płyt.
na pytanie ich "do you speak english" zamiast nein odpowiedziałem z uśmiechem no hehe ależ gafa.
o trzeciej w nocy powrót autem z bratem do domu, dojechaliśmy o 12 na miejsce.
koniec urlopu w Niemczech.
Podsumowanie, ciężko się zgubić w tym wielkim mieście, pełno drogowskazów, świetnie opisane drogi rowerowe, których jest mnóstwo, parki, dużo zieleni, place zabaw dla dzieci z kosmosu, szkoda, że ja na takich nie mogłem się pobawić. pewnie jeszcze w swoim życiu tam zawitam, wybiorę się w ciekawe tereny za Bonn, gdzie są i góry i ścieżki i dużo zamków nad rzeką. Już wkrótce ciekawe imprezy Rock am Ring i Kolońskie fajerwerki może na parę dni uda się wyrwać, kto wie.
Urlop atrakcyjny - pojeździłem rowerem, byłem w aqua parku - dobre zjeżdżalnie pobawiłem się
gokartami, byłem na wyścigu na słynnym torze Nurburgring, przy katedrze, na gondoli nad Renem i przy budowli z czasów Rzymskich
było git, podobało się nazwiedzałem ile mogłem Kolonia podniosła się po wojnie
tak po wojnie wyglądało miasto
http://www.endomondo.com/workouts/324366800/677106...
Kategoria Dłuższe trasy, urlop - Kolonia 2014
po KÖLN
-
DST
47.84km
-
Czas
03:30
-
VAVG
13.67km/h
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
nie ma to jak po czwartym co do wielkości mieście naszych zachodnich sąsiadów jeździć bez mapy i gpsa, a jednak nie zgubiłem się nigdzie na mojej trasie. wyznacznikiem była dla mnie kolej, autostrada, lotnisko i rzeka Ren. Piękna trasa, zwiedzałem a nie zapierdzielałem.
na początku miałem tylko pojechać do dzielnicy obok gdzie byliśmy dzień wcześniej na basenie - Zundorf. Mój skok na dupę z 3m trampoliny oglądało całe grono niemieckich ratowników i bratanek, piekło jak nigdy :P. back to the topic, dzielnica nad Renem jest spokojna i malownicza, przy samej rzece duży park i nagle przez przypadek znalazłem:
Jana N. :D
dalej wjechałem na kamienisty brzeg obserwując ruch rzeczny i zbierając muszle
i wtedy podjąłem decyzje, żeby jechać do centrum skoro mam dużo czasu, czemu nie. zanim ujrzałem dwie wieże kolońskiej katedry trochę wody w Renie uleciało ale spokojnym tempem podjechałem do niej. Najpierw musiałem jednak przejechać przez Ren mostem z kłódkami zakochanych inaczej Most Hohenzollernów, gdzie po obu stronach stoją jeźdźcy
fotografia od dupy strony :D
dalej podjazd pod wysoką katedrę, robi wrażenie, pełno luda, na sam szczyt po wąskich schodkach wszedłem parę dni później, było warto, wysoko i piękne widoki.
Droga powrotna biegła drugą stroną Renu. Jechałem obok muzeum czekolady, muzeum olimpijskiego i domu Podolskiego. Na ostatnim moście powróciłem na właściwą stronę i już pędziłem do szkoły odebrać bratanka.
http://www.endomondo.com/workouts/320830790/677106...
Kategoria Dłuższe trasy, urlop - Kolonia 2014
Bardo Śl. - Świebodzice
-
DST
72.56km
-
Czas
02:47
-
VAVG
26.07km/h
-
Kalorie 2589kcal
-
Podjazdy
556m
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
powrót po l4 i półtora tygodnia w łóżku, gdzie nabawiłem się innej choroby, ból dupska , przewlekłe schorzenie :P
mieliśmy w planach już dawno z Zielonym uczestniczenie w zawodach uphill bardo śl./ srebna góra, pierwsza edycja odbyła się bez nas - pogoda do kitaszona. w niedziele za to prognoza miała być idealna. rano ledwo co zdążyłem na pociąg do Jaworzyny śl. Wyszło piwko i nie tylko w Mordorze noc wześniej, sen rozpoczęty o godzinie 1:30 a tu jesce przesuwamy akurat w ten weekend zegarki, no fak. ale jakoś się zebrałem, ratowany colą w pociągu. przy okazji pozdro dla pracownika kolei, prawdziwy Gargamel i chyba właśnie myślał o niebieskich jak wypisywał bilet :P
W Bardzie zameldowaliśmy się o 10:oo - było mega mroźno, niewiele ponad 3 stopnie, duża mgła nad rzeką, zawody dopiero o 12 więc przesiadujemy na stacji gdzie było nieco cieplej. Same zawody git, fajna organizacja, nagrody w losowaniu znów nas omijają ale co tam, czas na powrót a u Zielonego guma, pierwsza. w czasie powrotu była i druga. czas uciekał a ja bez obiadu musiałem się zameldować na meczu w wchu o 19:oo. Powrót musiał być przez Świdnicę, docieramy do Świebodzic przed 18:oo z przykrością odrzucam zapro na mielone. W domu szybko zabieram do pojemnika brokuły w sosie z makaronem i wcinam w autobusie potrawę trollując pijane (głodne) małżeńswto, tudzież konkubinat :)
sam mecz mega nerwowy, ale do przodu, drink team w półfinałach walczymy o medale, choć ja niestety wyjeżdżam do brata.
http://www.endomondo.com/workouts/316016584/677106...
Kategoria Dłuższe trasy
klątwa czarnego strefy mtb trwa i ma się dobrze
-
DST
85.44km
-
Teren
21.00km
-
Czas
05:50
-
VAVG
14.65km/h
-
Kalorie 4130kcal
-
Podjazdy
1874m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
w dzień kobiet nie widziałem się ze swoją kobietą, na wieczór z pracy ze znajomymi byliśmy umówieni na koncert Rubiksteina więc postanowiłem, że z rana pokręcę coś a dzień kobiet przełożę na 9 marca :)
Plan zakładał wyjazd na strefę głuszycką a tam ponowne zaatakowanie czarnego, który już raz sprawił nam dużo problemów. (w tamtym roku atakowaliśmy go z Zielonym, gdzie na początku poznaliśmy na szlakach Grześka, zgubiliśmy się trafiliśmy na nieszczęsny pieszy żółty pod ruiny zamku, jednym słowem więcej noszenia rowerku niż jazdy, a potem wieża na Spicaku)
I tym razem nie było inaczej, dojazd do Głuszycy urozmaiciły podjazdy terenowe pod Książ i Ptasią Kopę, potem kolejny teren pod Borową, aż w końcu zjazd żółtym do Głuszycy, już raz nim zjeżdżałem, jest bardzo szybki. Jak się okazało zjechałem w Jedlinie :P coś pamięć zawiodła. W Głuszycy wiedziałem, że muszę dojechać do Łomnicy bo tam się zaczynają szlaki. Miał mi pomóc w tym gps ale nie mam pojęcia jak wgrać do niego ślad gpx :/ (tzn. wgrałem ale nie można otworzyć go)
Na miejscu znalazłem miejsce gdzie się zaczyna czarny, więc jadę, rozłąka z innymi szlakami i zjazd z asfaltu na szuter. Pojawia się niezły podjazd a także zakaz wstępu na szlak z "okazji" wycinki drzew - zakaz złamany. Chwila podjazdu i nagle co .... jeszcze większy schowany w cieniu mroczny mega podjazd, który okazuje się być dla mnie pechowy, złapałem pierwszą gumę ever :/ wszystko było ok miałem pompkę, zapasową dętkę ale .... tak flashback z zeszłego tygodnia ... oddałem łyżkę, jedyną jaką miałem w posiadaniu. Środek gór, nikt nie jedzie tym szlakiem, no bo przecież jest zamknięty - no w mordę jeża sąsiad, idą w ruch palce, siłuję się tak chwilkę i daję za wygraną. Napompowałem koło i liczę, że dojadę gdzieś do Głuszycy, nie ruszyłem się z miejsca a nagle za swoich pleców słyszę silnik - leśniczy jedzie, hehe nawet na niego nie spojrzałem, by mnie tylko opierniczył za to, że tu wjechałem. Jadę, powietrze powoli schodzi, dopompowuję, dojazd do asfaltu, tego samego z żółtym szlakiem, który kiedyś atakowaliśmy z Grzmiącej a czarnego brak, dodatkowo atakują mnie trzy brzydkie pieski z kokardkami na głowie. Pompuję jadę, nagle przy jakiejś posesji pokazał się szlak, bez strzałki nie wiem gdzie to prowadzi, mówię do siebie zjeżdżam, zrobię koło a potem zaatakuję czarny przy podjeździe na Rybnicę, atakuję znów pies, tym razem większy i przy mojej większej prędkości, uciekłem z zadartymi nogami szwagrowi. Na skrzyżowaniu w Grzmiącej rozłożyłem się na polanie, łapiąc promienie słońca zabrałem się do robótki z kołem. Tym razem do zdjęcia opony użyłem dużej ilości patyków, które mi pomogły, udało się, z założeniem nie było już problemów. Zadowolony jadę szukać wjazdu na czarny. Za poborem źródlanej wody pojawia się znikąd czarny, chwilę prowadzi asfaltem i skręca wraz z pojawiającym się równie niespodziewanie zielonym w lewo, w teren. Podjazdy te mnie zniszczyły, nie wiem czy są do podjazdu czy do zjazdu, część musiałem podejść. Docieram nagle do czarnego, który się rozwidla w dwie strony ale zaraz zaraz tak nie powinno być, szlak powinien prowadzić tylko w jedną stronę. Wybrałem zły kierunek, trasa była zła i źle oznakowana. Wjechałem gdzieś w las bo ktoś zapomniał domalować na obrazku kierunkowskaz, że szlak skręca, w bardzo niepozorną ścieżkę. Żeby było śmieszniej miałem wyjechać pod ruinami zamku Rogowiec a wyjechałem ... panie i panowie, znów na żółtym asfaltowym. Sam już nie wiedziałem czy się z tego śmiać czy płakać. Postanowiłem, że zjem obiad w Andrzejówce, którą pierwszy raz zaatakowałem asfaltem. piekielny podjazd, a ja bez odpoczynku i jedzonka lekko miałem problemy by tam dojechać. Po sowitym obiadku czas już mnie gonił na Ruiksteina więc dojazd do domu szybko asfaltem, nie mogło przecież zabraknąć Głuchoniemca na koncercie. Tak wiadomość tygodnia, okazało się, że jestem w połowie Niemcem :) Głuchoniemcem, chętnych odsyłam do interneta :P
Ps1 Ogółem czas był różnie włączany więc zawiera dodatkowo moje toalety i inne tego typu akcje, jednym słowem z parę minut zakłamania jest, może nawet z 10 bo muszę zaliczyć też błąkanie się po lesie i szukanie szlaku :/
Ps 2 Po analizie przejazdu widzę, że gps nie złapał sygnału w Andrzejówce :/
Ps 3 I to chyba najważniejsze na oficjalnej stronie Strefy MTB jest komunikat o dostępnych szlakach oraz zmianach i wyłączeniach. Jak ktoś się wybiera to warto przeczytać o zmienianym i poszerzanym czarnym :)
http://www.endomondo.com/workouts/306216615/677106...
Kategoria Dłuższe trasy
Wielka "Lodowa" Sowa
-
DST
80.34km
-
Teren
18.00km
-
Czas
04:40
-
VAVG
17.22km/h
-
Kalorie 3368kcal
-
Podjazdy
1552m
-
Sprzęt kross
-
Aktywność Jazda na rowerze
sobota była już zaklepana od tygodnia. Umówiony z Zielonym chcieliśmy się pokręcić gdzieś dalej, by przygotować się na wyzwania, które zbliżają się co raz szybciej. Najbliższa impreza to uphill srebna góra/bardo, a potem bike maratony (ja I-szą edycję odpuszczę z powodu wyjazdu na zachód). Ogółem w tym roku więcej jeżdżenia będzie, zdrowie się sypie od kosza, na chwilę obecną idę dziś do ulubionego lekarza (masakra, ciekawe jak dziś mnie przyjmie), byle by dostać skierowanie do ortopedy i spadam od niego. Tyle dobrze, że na rowerze stopy nie bolą ale po środzie na treningu ledwo co chodziłem. Nic to, dogram sezon w Wałbrzychu, we Wrocławiu i będzie długa pauza, no chyba, że wcześniej coś wyjdzie (stawiam na zapalenie ścięgna podeszwowego).
Pogoda była super, kominiary na głowy i lecimy, niestety miałem nieaktualne informacje, że na Sowie nie ma śniegu. (w sumie nie było - był lód, przy szczycie dużo lodu). Podjazd obok Jeziorka Bystrzyckiego potem Glinno. Tutaj spotkaliśmy rowerzystę, który skorzystał od nas z kluczy. Stanowczo miał inne tempo niż my ale i inny sprzęt :P
Za Glinnem pod górę, a tam wbijamy na szlak niebieski, który prowadzi na Przełęcz Walimską a stamtąd już cały czas w kierunku Sowy. Lodu dużo, dało się jeszcze jechać ale pod szczytem było tragicznie, ledwo na nogach mogliśmy ustać. Jakoś się wdrapaliśmy i wjechaliśmy, na szczycie gdy tylko dotarł do mnie zapach ogniska, przypomniałem sobie o tym, że miałem w dłuższe podróże zabierać kiełbaski celem upieczenia ich. Ale z jedzeniem źle nie było. W Lubachowie w sklepie poprosiliśmy o zrobienie świeżych bułeczek z pasztetem, palce lizać, na górze smakowało przepysznie. Kosztując się w kąpieli słonecznej zastanawialiśmy się nad zjazdem. Ja chciałem bardzo na Przełęcz Jugowską zjechać, czerwonym, ale ludzie mówili, że dużo lodu po drodze, a też nie chciałem już forsować Kalenicy bo warunki jazdy nie były takie jak mówiłem i to mogło towarzysza jazdy zdenerwować. Wybór padł na zjazd do Schroniska Orzeł. Jeszcze mała wymiana zdań na szczycie z uroczą starszą parą turystów, którzy w najbliższej przyszłości jadą rowerami dookoła Polski, następnie zjazd. Jak zwykle jechałem drugi i jak zwykle musiałem słuchać wszystkich uwag :) i tych pozytywnych i tych negatywnych hehe
Prawdą jest, że na początku zjazdu zrobiliśmy sobie slalom gigant między ludźmi, tu właśnie pojawiły się negatywne słowa "moje dzieci tu są a on tak szybko jechał" ale im niżej tym słowa bardziej pochlebne, że w takich warunkach jeździmy. Czasami posiłkowałem się bocznymi ścieżkami by omijać lód. Szybko zjechaliśmy do Rzeczki.
Zatrzymaliśmy się i w głowie układaliśmy dalszą część trasy, która miała prowadzić przez góry do Głuszycy. Nigdy tego asfaltu nie namierzałem ale Piotr kiedyś na zawodach nią jechał więc zjazd i szukanie skrętu w lewo. Na nasze nieszczęście Piotr zjeżdżał tak szybko, że ominęliśmy zakręt, krzyczałem do niego ale nie usłyszał, pech podwójny bo zjechaliśmy daleko i spotkaliśmy dwóch bajkerów z Bielawy. Poproszeni o pomoc wskazują nam drogę, ale swoje musieliśmy podjechać. Nieświadomie wsiadłem na ambicje starszemu z panów (nota bene zwycięzcy uphill śnieżki w swojej kategorii). Z kim ja zadzieram. chciałem tylko dać zmianę, myślałem, że się zmieniamy tak, ale najwyraźniej źle myślałem. Pan pokazał co potrafi dodatkowo z przodu nie mogłem zrzucić na najniższą przełożenie, przerzutka była zabrudzona totalnie przez błoto. Muszę się jeszcze dużo nauczyć by takich incydentów unikać, nie miałem w zamiarze kogoś urazić czy sprawdzać. Wyszło jak wyszło pojechaliśmy w swoją stronę a oni w swoją. Po wjeździe na górę czekał na nas przyjemny zjazd do Głuszycy, dzień powoli miał się ku końcowi więc powrót asfaltowy przez Mordor a zjazd przez Książ.
http://www.endomondo.com/workouts/302669834/677106...
Kategoria Dłuższe trasy