king13kula prowadzi tutaj blog rowerowy

moja jazda

Wpisy archiwalne w kategorii

Pieszo góry

Dystans całkowity:351.18 km (w terenie 53.05 km; 15.11%)
Czas w ruchu:117:37
Średnia prędkość:2.98 km/h
Suma podjazdów:9703 m
Suma kalorii:31554 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:12.11 km i 4h 12m
Więcej statystyk

Śnieżka nocą

  • DST 15.00km
  • Czas 03:52
  • VAVG 3.88km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 września 2013 | dodano: 09.09.2013

co to za podróż!!!
zaczęła się dzień wcześniej tj. w piątek. byłem w Świdnicy na urodzinach, z których w stanie wskazującym z uśmiechem na ustach wróciłem do domu ok godz 22.
o 1.30 byłem już ustawiony ze znajomymi. czasu na sen było mało, ale sen nie nadszedł, po przyjeździe oglądam eurobasket potem załączam nba2k13 i tak mi mija czas, parę minut po północy oczy mi się zamykają, za chwile budzik dzwoni a potem telefon od Daniela. Przygotowałem się do wyprawy, w głowie szumi alkohol dalej, przez ten szum zapominam zabrać z domu kilku rzeczy, w tym kąpielówek. Tak kąpielówki na śnieżkę. Ponieważ główny cel to Śnieżka ale potem plan zakładał wejście do znanego hotelu w Karpaczu by skorzystać z wodnych atrakcji. na szczęście było to jeszcze przed Cieszowem więc stosunkowo blisko.
W Kowarach trafiamy na ssaki leśne, nietypowo jeden na poboczu siedzi z ewidentnymi pękniętymi plecami, drugi po paru metrach na środku drogi chce nam wskoczyć pod koła, co za noc :P
W Karpaczu bez przygód, Daniel szuka miejsca startu i bezpłatnego parkingu. O tej porze nie ma z tym problemu, za wstęp do parku też nie zapłaciliśmy bo nie było komu. Ruszamy niedaleko obok Orlinka czerwonym, w trakcie przypominam sobie, że kiedyś nim schodziłem jak byłem mały i wtedy się bałem. Teraz na luzie po tatrach nogi zaprawione i bez przeszkód wspinamy się w górę. Przy cmentarzyku widzimy, że ktoś na dole za nami też się wspina z latarkami. Fajny widok w nocy w środku lasu świecące latareczki. Bardzo szybko dochodzimy do szczytu, nawet za wcześnie, wschód słońca za ponad godzinę, a mocno wieje. Daniel dostaje dreszczy wygląda jakby wykonywał taniec robota. Choć byliśmy dobrze przygotowani (czapki i rękawiczki) to mimo to było zimno. Mnie trzymał alkohol więc w krótkich spodenkach wchodziłem, na górze zakładając dopiero dresy. Czy po ciemku czy jak już świtało widoczność była doskonała, widać "nasze" góry z okolicy i nawet Ślężę i Radunię, spomiędzy których wschodzi słońce. W tym momencie było już pełno osób na szczycie chcących zobaczyć ten obraz, zdecydowanie z przewagą Czechów.


Chwile po szóstej schodzimy tym samym szlakiem, raczej równo podziwiając piękną panoramę Karkonoszy, mnie już łapię powoli sen a to przecież nie koniec dnia. Na parkingu dziwimy się, że aut jak na lekarstwo, wczesna pora więc ludzi brak na szlakach.

Tak czy inaczej kierujemy się do znanego hotelu. Tam całkiem niespodziewanie decydujemy się zjeść śniadanie. Szwedzki stół to to co tygryski lubią najbardziej. Drogo ale po problemach z układem trawiennym w Tatrach w końcu pojawił się apetyt. Dużo zjadłem i wypiłem, wszystko było smaczne, wystrój i obsługa bajeczne, niczego nie brakowało. Po śniadanku pora na relaks, w basenach. Też wszystkiego "próbowaliśmy". Sauny git (szczególnie jak jakaś pani leżała bez stroju), gorzej, że zimna woda do schładzania nie była zimna, ale za to sala lodowa była już idealna. Największą furorę jednak zrobiła na nas zjeżdżalnia CEBULA. Zabawa bezkonkurencyjna. Bawiliśmy się lepiej niż dzieci. Daniel pobijał swoje rekordy w szybkości wjazdu do "lejka", ja za to raz wyleciałem z niego głową w dół. polecam po górskich spacerach się tam wybrać, po wszystkim nie chciało nam się spać byliśmy naładowani emocjami dzisiejszego dnia a to dopiero 11 godzina. Odwiedzamy znany market gdzie zabieram kolejnego wściekłego ptaka dla bratanka. Przy powrocie łapie mnie sen, w domu umawiam się na rower z Kasią a z Pająkiem na basket więc dzień trwa w najlepsze...

/6771062


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 8 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

dzień 8 - KRAKÓW
szybkie pakowanie i sprzątanie w pokoju, przygoda z Tatrami zakończona, kiedyś tu trzeba wrócić mam z jednym szczytem niepozałatwiane rachunki a z innymi chce nowe rachunki otworzyć. W marzeniach chodzenie po górach od schroniska do schroniska i piękna pogoda. Ale to przyszłość. Fajna sprawa, że mam zniżki w schroniskach z/w na to ze jestem krwiodawcą.
Jedziemy w kierunku Krakowa, szybko docieramy. Mam plan co zwiedzać i jak. niestety dowiaduję się, że są też inne plany, kulinarne i że większości mojej trasy nie zwiedzimy.
Zaczynamy ... wiadomo po trupach do celu zmierzamy do Wawelu.

Zwiedzamy to co można za darmo, potem schodzimy przez jaskinie smoka do samego smoka, wirtualne kesze i lecimy na rynek, tam większe spory lub mniejsze. Jedni idą do Piwnicy pod Baranami inni do Maca. Ja szukam kesze ale z miernymi skutkami, koło Kościoła św Wojciecha podejmuję jednego kesza i namierzają mnie w tej chwili inni keszerzy. Szymek i Kasia pomogli mi odłożyć kesza i podjąć koło rynku innego. Sami szukali quiza na rynku. Spotykamy się znów całą paczką i idziemy pod Barbakan, tam zdj i uciekamy przez park do auta, po drodze mam przygodę w damskiej szalecie haha jaki muł bagienny. Jedziemy do Galerii Kazimierza do jakiejś amerykańskiej knajpy. Jedzenie dobre ale fuck, nie jestem mocno głodny aż szkoda było mi to zostawiać na talerzu. Dodatkowo koleżanka podzieliła się nieprzechylną opinią o kotlecie, koledzy dodali swoje podmienione przez kelnerkę hamburgery i menadżerka wszystkim w ramach rekompensaty przyniosła po kawałku ciasta, którego nie zjadłem bo byłem już pełny jak większość zresztą i do tego kubeł zimnej lemoniady, wypiliśmy wszystko :)
no nic, została ost prosta do domu, ciekawa sytuacja na bramkach przed Wrocławiem, kibice jechali na mecz, 0:5 na bank tego się nie spodziewali.
Na tym koniec czas wrócić na rower i do basketu, czekać na następny trip.


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 7 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

dzień 7 - czerwone wierchy czyli cztery dwutysięczniki
mieliśmy w założeniu szybko się zebrać, prognoza pogody pokazywała, że popołudniu będzie padać ale z rana miało być pogodnie. założenia założeniami a my powoli wyjeżdżamy ok. 8 w góry wychodzimy po 9. początek to Kuźnice :/ czuję pęcherz ale jest git, ost dzień przecież trzeba korzystać. pod gondolą wbijamy się niebieskim w kierunku Schroniska na Hali Kondratowej, kilka fot i śmigamy zielonym w kierunku Kopy Kondratowej.

Pogoda się powoli psuję. Wchodzi mi się dobrze, gdy czekałem na znajomych zagaduję pana z dzieckiem. Opowiada, że już schodzi w dół ale z rana jak był na szczycie to było słońce i wspaniałe widoki, fucken shit myślę, u nas z panoramy Tatr nici. Coraz to większe mleko.

Na szczycie łapie nas deszcz i postanawiamy nie kontynuować podróży. Nic nie widać, robi się mokro a szlak na pozostałe szczyty nie jest nam znany. Schodzimy zółtym w kierunku Giewontu, nawet go nie widać. Potem odbijamy niebieskim zatłoczonym do schroniska by wrócić tym samym szlakiem do Kuźnic. Na przyszłość jest pewna lekcja wstawać wcześniej, szczególnie na tak oblegane góry jak Giewont bo potem robi się mocno turystycznie. Zastanawiające jest to, że mimo złych warunków pogodowych, pogarszających się, i tak tylko zakładam, znając prognozę pogody, ludzie pchali się drzwiami i oknami na szlaki pod Giewont. Może też ost dzień w Tatrach, nie wiem. Ale skoro wiem, że na Giewont dostać się można na łańcuchach to mimo to bym nie ryzykował.
Postanowiliśmy wrócić do domu a potem uderzyć na Zakopane, do knajpy, którą Kasi polecał ktoś na szlakach, nie pamiętam nazwy ale była odjazdowa. Typowa góralska chata, pełno zabitych i wypchanych zwierząt tzn wystrój był dobrany :), grała kapela góralska. Dania super, filet z jelenia pychota. do tego śliwowica i herbatka góralska Bóg wie z czym ale mocna jak diabli.

Potem nawet po Krupówkach do jakiegoś pubu trafilismy na tańce ale tańce się nie odbyły a ja byłem lekko mówiąc pozamiatany, wysiłek + alko swoje dały, padłem jak kłoda, w samochodzie a potem w pokoju. Ost dzień ciekawy, pierwszy raz na Krupówkach a właściwie nie za bardzo pamiętam co tam się działo.


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 6 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

dzień 6 Kasprowy Wierch
noc się ciągnęła, balantajs nie pozwolił szybko zasnąć. Rano miałem znów dużo sił. Dodatkowo koleżanka się rozchorowała, z którą żadnego kontaktu nie miałem, oczywiście i tak na mnie spadła wina. Reszta towarzyszy nie wyglądała najlepiej, obserwowałem pogodę, za oknem nieciekawie, w tv Horczyczak mówi, że się przejaśni. Decyzja, idę w góry, pytam znajomych, odpowiedz negatywna. Ide do drugich znajomych jest opcja Kasprowego Wierchu, uderzamy. Znów ciągnące się Kuźnice. Pod kolejką uderzamy zielonym. Mleko znów się rozlało, słychać nad głowami tylko gondole. Humory dopisują, non stop żarty, hehe opowieści o remoncie u kolegi rozwalają system.
Opis linka
Metry zdobywamy dosyć szybko. robi się zimniej im bliżej szczytu (wow naprawdę). w totalnej mgle pojawiamy się na Kasprowym, foty, plany, obserwacja mapy i wirtualne kesze.

Już mieliśmy zejść coś zjeśc obok wyciągu gdy na dłuższą chwilę złapała mnie pani z ankietą, pożartowali pogadali, po odpowiadali i się pożegnali. W pomieszczeniu prawdziwy tłok, tam jest pizzeria u góry !!! szok, nie wiedziałem o tym, i tak zamówiłem fasolkę. Znajomi wracają gondolą i będą czekać gdzieś na mnie w Zakopanem. Ja natomiast chce zbadać jeszcze inny szlak. Schodzę z KW szlakiem, którym dwa dni temu podchodziłem. Szybko omijam schronisko Murowaniec i idę dalej na przełęcz między Kopami. Wcześniej podchodziłem zółtym to teraz postanawiam schodzić niebieskim. Schodziło się szybko, było mokro i ślisko na dole, po drodze mijałem pełno Hiszpanów, co oni tu robili to nie mam pojęcia. I znów Kuźnice, to właśnie teraz odezwał się mój pierwszy pęcherz na stopie a asfalt nie pomagał. Po jakimś czasie odnaleźliśmy się ze znajomymi w Zakopanem i trafiliśmy do knajpy, była taka sobie, inny klimat niż poprzednia, jedzenie różnie ocenialiśmy. Bez reklamy napiszę, że knajpa była na rogu, są lepsze :P.
Nie jestem pewny ale chyba w tym dniu odwiedziliśmy termy w Szaflarach. raz warto wydać tą kasę. Nic specjalnego prócz tego, że niby inna woda. za to sauny były super, gorące, a do ochłody mega fajne prysznice, lód, wiadro i basen z wodą - wszystko tak zimne jak nigdzie indziej gdzie byłem do tej pory. Potem grill i piwa, smacznie spać poszliśmy by nazajutrz ...


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 5 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

Dzień 5 Dolina Chochołowska
z założenia miał być dzień wolny. ale namówiłem znajomych na coś innego bo pogoda miała się psuć więc chciałem skorzystać i coś jeszcze zdobyć podczas urlopu. Padło na Dolinę Chochołowską, którą nawet w deszczu można spokojnie zwiedzać. Poranek okazał się trudny, tym razem nie dla mnie a dla dwójki wczorajszych towarzyszy podróży. Szybko zostałem oskarżony o zarażenie kompanów i nazwany bakterią. Jednak dali radę wstać i wyjść w góry, dołączyła także druga koleżanka, która miała coraz większe pęcherze na stopach. Dolinę znaleźliśmy z lekkimi nerwami, zgrzyty w paczce po paru dniach?, no ładnie :P. Plan był taki, bierzemy rowery, jedziemy 7km w stronę Schroniska na Polanie Chochołowskiej. Na niebie rozlało się mleko ale mimo to gdzie nie gdzie można było podejrzeć cudy przyrody.

W schronisku dłuższa przerwa, w końcu wrócił mi apetyt, wpadły pyszne flaki, inni zamówili kawę. Decydujemy, że wejdziemy na pierwszy szczyt podróż czyli Grzesia a potem zdecydujemy czy zaatakujemy Rakoń i Wołowiec. Podejście stromę, jak każde chyba. Rolę z poprzedniego dnia się odwróciły, ja uciekam a reszta goni. Na szczycie wszechobecna mgła, nic prócz krzyża, znajomi z różnym opóźnieniem docierają do celu, zmarzłem jedynie przez swój pośpiech. Jak wszyscy się zameldowali na górze to zrobiliśmy przerwę. Z Danielem szukaliśmy w kosodrzewinie kesza bezskutecznie, upór nic nie pomógł. nie tym razem. lekko przemoczeni wracamy do dziewczyn po drodze tłumacząc innej parze dziewczyn zabawę w którą się bawimy. Decydujemy, że to dziś ostatni szczyt tego dnia, szlak podobno piękny ale pogoda nie pozwoliła tego dostrzec. wracamy tą samą drogą, odwiedzając Kaplice na polanie, gdzie był kolejny kesz. Daniel się przestraszył żaby, która siedziała w pniu. Dalej na rowery i powrót do auta. Towarzysze się rozchorowali, ja dołączyłem do innego pokoju, gdzie się dopiero co zameldowali dojeżdżający znajomi ze Świebodzic i Wlenia. Pogadaliśmy wypiliśmy balantajsa i w kimę.


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 4 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

Dzień 4 KOŚCIELEC

...dzień był walką samym z sobą, z organizmem i jego dolegliwościami. Początek był niczego sobie, słońce dawało równo w czajnik, więc bluza ściągnięta, niestety co zrobić z kalesonami i długimi spodniami? fuck, gdzie ja widziałem, że będzie zimno, tak więc kalesony ocieplały mnie już do końca dnia.

Pierwszy raz miałem okazje wchodzić z Kuźnic, które jeszcze jak się potem okazało kilka razy odwiedzę i będę wspominał je z lekkim niesmakiem. Podejście pod Przełęcz pod Kopami bardzo fajne, na samej przełęczy piękne widoki na góry ale i też na odległe już nieco Zakopane.
To tu pierwsza dłuższa przerwa, jestem spocony, zjadam pierwszy posiłek w postaci banana, batona i gorzkiej czekolady, lekko pomaga. spotykamy tu przesympatyczną starszą parę turystów z którymi dłużej rozmawiamy. z początku śmieją się z mojego zmęczenia ale gdy wytłumaczyłem im swoją sytuację byli bardziej wyrozumiali dzieląc się swoimi podobnymi historiami. Poczęstowali mnie czekoladą i poszli w tym samym kierunku co my, jeszcze potem się mijaliśmy na szlaku. Przechodzimy obok Schronisko Murowaniec, idziemy dalej w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Jezioro jest przepiękne, chyba najbardziej zapadło mi w głowie, jedno z większych w Tatrach naszych. Od stawu do góry prowadzi czarny szlak w kierunku Karbu. Szlak mocno pnie się do góry, tutaj dopada mnie kryzys, po prostu czuję, że nie mam z czego zdobyć tej góry, tzn nie mam energii, dodatkowo kończy mi się woda, okazuję się, że drugą butle wody zostawiłem w domu a znajomi już dawno mnie wyprzedzili, że nawet ich wzrokiem nie ogarniam. Bardzo często robię postoje, czego akurat nie żałuje bo mogłem sobie siąść i patrzeć na góry i staw z dużej wysokości, dzieląc się emocjami z bliskimi do których zadzwoniłem.

Zanim doszedłem na Karb mijałem kilka wąskich miejsc gdzie adrenalina lekko mi się podniosła. Karb to swoisty przystanek przed zdobyciem Kościelca 2155 m npm. Z dołu znów widziałem mróweczki chodzące zawijasami pod górę, nie rozpoznałem nigdzie znajomych.

Po krótkiej przerwie wbijam, szlak jest ciężki, tak głosi znak przed wejściem. Nie było łatwo. Zmęczenie i odwodnienie dochodziło do głosu. Schody z kamieni niekiedy mocno wysokie, że aż prawie kalesony rozdarły mi się w kroku. Myślami jestem tylko w miejscu gdzie spotykam znajomych a oni ratują mnie wodą. Wchodząc nagle natykam się na zator na szlaku. Szlak tak się piął do góry, że w sumie wzrok sięgał najbliższego kamienia a tu nagle wyrosła ściana na którą trzeba się wspiąć bez łańcuchów. Nie było mi łatwo.

Podpatrzyłem jak i co inni wykonują. Podchodzę, próbuje, niestety gdzieś zabrakło jednego punktu a ludzie chcieli zejść ze szczytu więc zrezygnowałem ze wspinaczki. Poczekałem chwilę aż inni zeszli i znów zaatakowałem, znów zabrakło mi jednego punktu pod ręką, z pomocą przyszedł jeden schodzący, który wskazał mi miejsce, z dołu niewidoczne, gdzie można się chwycić i po chwili znów mogłem wrócić do kamiennych schodków. Pogoda powoli się zmieniała, nadchodziły ciemne chmury, powoli wątpiłem czy uda mi się dojść do celu, dodatkowo temperatura spadła. Po minięciu mniej lub bardziej wymagających miejsc w końcu spotkałem znajomych, tuż pod szczytem. Okazało się, że już schodzą, Daniel zdobył szczyt, Kasia była blisko ale się wycofała, przestrzegali mnie przed pewnym wymagającym miejscem wspinaczki. Daniel obiecał, że na mnie zaczeka i razem zejdziemy, niestety wody nie mieli więc na suchara postanowiłem spróbować. Próba skończyła się góra 10 m powyżej miejsca gdzie czekał Daniel, a ogółem podobno niewiele więcej od szczytu. Ściana do wspinaczki była większa niż poprzednia, a przepaści obok też jakby większe. Ręce mi drżały, kumulacja strachu i odwodnienia wystąpiły w tym momencie, może jakby ktoś ze mną wchodził to bym dał radę ale sam szybko zwątpiłem, wierzyłem w to, że wejść dałbym radę ale z zejściem miałbym już duże problemy a nie chciałem zlecieć ze swojego pierwszego dwutysięcznika. Zawróciłem do kolegi, właściwie martwiąc się trochę jak będzie mi się schodzić po schodach i nie tylko ale okazało się, że nie było tak źle.

Karb szybko osiągnięty, by nie dublować szlaków schodzimy niebieskim do innych gąsienicowych szlaków. W zamierzeniu mieliśmy znów przejść obok Murowańca ale jak to często mówię Kasprowy tak ładnie się do nas uśmiechał. tzn nie do mnie, bo ja nie byłem największym entuzjastą tego wypadu dodatkowego. Zgodziłem się, w myślach tylko pragnienie wypicia wody. Podejście zaczyna się obok wyciągu narciarskiego, niedaleko za nim potok z wodą, napełniam butelki. Mimo napojenia nie wchodziło się lepiej. pogoda się psuła choć widoczność była jeszcze dobra. Znajomi znów mocno mnie wyprzedzają. Spotykamy się w stacji kolejkowej gdzie po słownych bataliach decydujemy się na zjazd kolejką. Muszę przyznać, że warto raz wydać kasę by zjechać, widoki świetne, szczególnie na Giewont. Wylądowaliśmy w Kuźnicach gdzie szybko skierowaliśmy się do auta a potem do domku, gdzie zrobiliśmy grilla, to było traumatyczne przeżycie, nie chciało mi się nic jeść, nic mi nie smakowało. :)


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 3 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

Dzień 3 - 24.08.2013 odpoczynek
z założenia wg znajomych jeden dzień mieliśmy chodzić po górach, a drugi odpoczywać czyli szwendać się po okolicy. niechętnie się przychylałem do tego planu ale widząc stopę jednej koleżanki wiedziałem, że dzień odpoczynku dobrze jej zrobi. Tak więc już wcześniej zaplanowałem, że można zwiedzić okolice Jeziora Czorsztyńskiego. Na początku rzucamy się na tamę i podziwiamy widoki oraz malunek na tamie w 3D, zdjęcia i takie tam i lecimy na zamek, zwiedzamy, podziwiamy panoramę wszystko skrupulatnie dokumentując.


Wracamy na tamę, gdzie keszujemy - bez powodzenia. jeden wirtual to max. Dzięki keszowej stronie wiedziałem, że niedaleko jest jakiś wodospad w Kacwinie, niestety był to fake jakich mało, wodospad mały, "obrócony tyłem" :P jedyny plus, że kesz wpadł, ale znajomi nie byli zadowoleni z atrakcji, tak jak i ja. odpowiedni komentarz do kesza został zrobiony :) Wracając zrobiliśmy zakupy, kupiliśmy dwujniaka i piwa. Dodatkowo zachciało mi się z racji małego zmęczenia odwiedzić pobliskie wzgórze z krzyżem na szczycie, gdzie także był kesz - Ranisberg. Dziewczyny zostały, z kolegą uderzyliśmy wraz z napojami izotonicznymi. Podejście zacne, fajne miejsce, szukaliśmy kesza długo, dobrze że nie podłapaliśmy kleszcza bo krzaki ostro atakowaliśmy, całemu przedstawieniu przypatrywała się jakaś młoda pani, siedząca pod krzyżem, musiało to śmiesznie wyglądać skoro nie wie ocb. Sukces stał się faktem, tylko przez upór kolegi, ja już chciałem się poddać, po jednym keszu w krzakach po którym miałem na sobie 4 kleszcze odechciało mi się takie kesze podejmować za wszelką cenę. Wróciliśmy do domu, z zapowiadanego grilla nici więc piliśmy miodek z winem :)
niestety noc była dla mnie jedna z gorszych w życiu. Rzyganie i sraczka co dwie godziny, moja wersja, nawpieprzałem się różnych rzeczy jak dzika świnia plus połączyłem różne alkohole dodatkowo nie umyłem rąk po głaskaniu pieska :/
posądzono mnie o grypę jelitową. Z rana miałem iść do Kościoła ale nie byłem w stanie, cieszę się, że jakoś siłą woli zmusiłem się do wyjścia w góry, choć byłem strasznie niepewny swojego ciała, odwodniony i bez jedzenia ... to już w kolejnym dniu


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 1 i 2 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

Dzień 1 22/08/2013 dojazd
Dojazd późnym wieczorem do Szaflar, naszej bazy noclegowej, bazy wypadowej w góry, kładziemy się spać szybko bo z rana pierwsza podróż w góry.

Dzień 2 23/08/2013 Morskie Oko - Dolina Pięciu Stawów - Knajpa w Bukowinie Tatrzańskiej
pogoda z rana piękna, postanowiłem na dobry początek dnia pozwiedzać okolice w lekkim biegu, okazało się, że mimo uprawiania dwóch sportów (koszykówki i jazdy na rowerze) mam duże problemy z bieganiem, nie wiem czy to problemy z techniką czy mięśnie przyzwyczajone do innego wysiłku ale po prostu męczyłem się strasznie. Mimo to marszobiegiem połączonym z biegiem pokonałem jakimś cudem 7km.
Ok. godz 9 wyruszyliśmy przez Bukowinę Tatrzańską do Łysej Polany. Tam rozpoczynamy podejście nad Morskie Oko. Ciągły asfalt nie zachwyca, jest strasznie monotonny, jeszcze bardziej przytłacza ruch na szlaku. Ludzi pełno, różnej maści, klapki, szpilki wszyscy z jednym celem, dojścia do stawu. No nic, nawet w sezonie w łykend na Śnieżce nie ma takich tłumów. Samo dojście bez rewelacji, nad samym stawem kumulacja ludności, ledwo doszedłem do wody, nie było gdzie usiąść więc szybka decyzja, która mnie ucieszyła - uciekamy stąd przez górskie ścieżki do Doliny Pięciu Stawów.

Szlak z dołu wyglądał majestatycznie, wił się serpentynami do góry na przełęcz. Na szlaku zdecydowanie mniej ludzi. Kilka metrów i od razu znaleźliśmy się na dużej wysokości. W pewnym momencie pierwsza Tatrzańska przeszkoda. Szybko pokonana ale trochę strachu było, ściana wymagała uwagi choć nie była zbytnio wymagająca. W którymś momencie robimy przerwę, czekamy na dziewczyny, które są z tyłu. W tym czasie jedna pani spada ze ścieżki ok 3 m w dół, mogła więcej ale pod ścieżka była półka na której się zatrzymała, skończyło się tym razem na strachu. Dołączają dziewczyny, które też opowiadają o wypadku na jaki trafiły, mianowicie starszy pan o kijkach się przewrócił na michę. W tym samym momencie przed nami młody chłopak źle stanął i lekko noga spadła mu ze ścieżki w kierunku "przepaści". po tych wydarzeniach idziemy dalej. widoki coraz to lepsze. Osiągamy 1700 m npm Świstową Czubę, ze szczytu widać już Pięć Stawów do których powoli schodzimy po wszechobecnych kamiennych schodkach.

Nad samymi stawami nie zatrzymujemy się długo, lecimy w dół mijając Wodospad Siklawa, ładny i wyskoki, kilka fotek +50 zrobiłem :P + zdenerwowałem koleżankę :)
Dalej w dół w kierunku Łysej Polany do auta. Dziś po podróży mieliśmy ochotę na miejscowe jadło więc na nos wyczailiśmy za rondem w Bukowinie Tatrzańskiej knajpę. Jak dla mnie idealna, mała, skromna, przytulne światło z Tatrzańskim klimatem. Ciężko czasami było zrozumieć góralki ale coś zamówiliśmy. Najadłem się dobrze chyba jak wszyscy, Dodatkowo zamówiłem dwujniaka czyli miód z winem, który non stop był podgrzewany. Napój był ciągle gorący więc zanim wziąłem łyka to się nawdychałem alkoholowych oparów, mocnych oparów jak się potem okazało.


Kategoria Pieszo góry