king13kula prowadzi tutaj blog rowerowy

moja jazda

Wpisy archiwalne w kategorii

Pieszo góry

Dystans całkowity:416.54 km (w terenie 53.05 km; 12.74%)
Czas w ruchu:136:28
Średnia prędkość:3.04 km/h
Maksymalna prędkość:19.37 km/h
Suma podjazdów:12299 m
Suma kalorii:36833 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:11.57 km i 3h 53m
Więcej statystyk

Międzygórze/Stronie Śląskie - dzień 3

  • DST 20.00km
  • Czas 07:00
  • VAVG 21:00km/h
  • Kalorie 3565kcal
Niedziela, 4 maja 2014 | dodano: 19.05.2014

Po wczorajszym lekko zakrapianym spacerze - 25 km we mgle, dziś wstałem wcześniej z nadzieją na lepszą pogodę a co za tym idzie piękniejszymi widokami. Co prawda dalej nie miałem mapy, nie wiedziałem którędy zorganizować pochód ani przede wszystkim ile to nam zajmie czasu. Szybko obudziłem i zebrałem współtowarzyszy - Daniel chyba już zresztą nie spał, bo jak zapukałem do niego to przeszukiwał tableta :P
Spakowani, rozliczeni z właścicielką, wybraliśmy się na miasto czekając na drugą grupę. Kupiliśmy jakiś prowiant i napoje na drogę w postaci piwa. W końcu telefon zadzwonił ok godz. 11:30, późno, ale cóż, nie każdy się tak zbiera z rana jak my :D
Dojechali, ustaliliśmy, że jedziemy pod zajazd Czarna Góra i tam rozpoczynamy. Na miejscu nagle wpadł mi do głowy pomysł, że można się kolejką linową przejechać (jeśli jest tania) by nadrobić lekko czasu. kolejka działała dziś, długo nie musiałem czekać na aprobatę współtowarzyszy, wszyscy na tak.

Lecimy po bilety, 13zł spoko, Daniel dalej leci na ulgowym, też mogłem się ogolić :P
Pani nas poinformowała, że musimy się śpieszyć bo zaraz wyciąg stanie i będziemy musieli czekać na następną godzinę. W końcu zakupiona mapa, przydała się dziś. Szybkim susem do samochodu gdzie zostawiłem plecak i piwa. Wracam do kolejki, gdzie czekają wszyscy prócz Jarka, który mimo nawoływań szedł powoli, bardzo powoli - hehe król ZUSA. Przechodzimy przez bramki, Daniel z problemami, nie chcieli go wpuścić - maszyny nie oszukasz :). Dobra czas na prawdziwe widoki. Na wstępie dostałem metalową barierką ochronną z dużą siłą po udzie. Na Czarną Górę jedzie się kilkanaście minut. Widoki piękne, na szczycie drzewa w śniego-lodzie, przy końcu robi się mega zimno. Na szczycie szybka decyzja, idziemy na wieże widokową a potem na Śnieżnik. Ogółem pani z dzieckiem na szczycie zapytała pracownika kolejki "gdzie mogę kupić bilet na powrót?" buhaha, padłem. Pan odpowiedział  "na dole" :D


Szybkie podejście i mamy wieżę ostatnie schody całe w lodzie, foteczki i lecimy dalej, kesz parę metrów niżej i dalej przez Żmijowiec na Śnieżnik, przy całej podróży widoczny w oddali Pradziad. W między czasie próbowałem pogadać z osobami z drugiej grupy, co tam u nich i jak się żyje, no czasami tematy polityczne :) ale krótko. Na Śnieżniku melduję się ostatni. Znów szybkie fotki i kesz (z Danielem ostatnio szybko i sprawnie idzie). Dalej do źródła Morawy, znów kesz, który bez gpsa tylko z podpowiedzią a i bez niej każdy by się zorientował gdzie leży. Schodzimy do słonika czeskiego a potem powrót na Śnieżnik. Przy zejściu znaleziony kolejny kesz. Wchodzimy do schroniska, ceny lekko porażają ale tego się spodziewałem. Podział grupy znów na dwie. Ja na szczęście przemyślałem z rana wcześniej sytuację i zabrałem ze sobą kaszankę i kiełbaski, na zewnątrz zrobiliśmy ognisko, takie jak kiedyś, paliły się kiełbachy.



Po ognisku, znaleźliśmy kesza przy byłym wiatraku a następnie szybko schodziliśmy w kierunku Czarnej Góry, omijając ją od boku. W którymś momencie postanowiliśmy zbiec ze stoku narciarskiego. Pożegnania i lecimy do domków przez kłodzki znany fast food :) w domu ok 21.
Słowem podsumowania - majówka super, dużo chodzenia, pięknych widoków, mordy uśmiechnięte więc pozytywnie. W okolice Stronia Śląskiego jeszcze powrócę ale na rowerze :)
mapka robiona ręcznie :P
http://www.endomondo.com/workouts/334468976/677106...


Kategoria Pieszo góry

Międzygórze/Stronie Śląskie - dzień 2

  • DST 25.34km
  • Czas 04:49
  • VAVG 11:24km/h
Sobota, 3 maja 2014 | dodano: 19.05.2014

Wpis szczególny dla mojej osoby. O to po raz pierwszy udało się podróżować na stopa ... i to od razu dwa razy w jednym dniu !!!
Ale po kolei, poranek tragiczny, pogoda nie daje za wygraną, mżawka i mgła. Bez odpowiedniego zaopatrzenia w alkoholowym nie wychodzę w góry :P
Z rana dojeżdża druga ekipa z Wałbrzycha, moi znajomi ze studiów, zostają zameldowani w innym pensjonacie. Mieliśmy do nich dołączyć ale tak nam było dobrze w naszym, że postanowiliśmy zostać u siebie.
Ekipa Wałbrzyska ewidentnie nie miała ochoty na spacery więc jechali autem do Jaskini Niedźwiedzia a my ze Stronia 9km z buta :)
Po pierwszym kilometrze wpadliśmy na pomysł małej podwózki, często czytałem na blogu rowerowym (Kołem się toczy - polecam) jak chłopaki mieli patenty i sposoby na stopa, zazdrość była wielka, ale nigdy jakoś do tego sposobu transportu się nie paliłem. Ale czemu nie, teraz jest dobry czas, widoczność zerowa, dużo kilometrów, a co tam raz się żyje. Chwile z Danielem obmyślamy plan co i jak. Wiedziałem, że musi coś większego przejechać by nam się udało. Przejechały dwa osobowe, nawet nie próbowaliśmy. Nagle następny większy, Daniel momentalnie się obrócił wywija kciukiem, nagle ja krzyczę do reszty, "chyba redukuje". I tak też się stało, pierwsza próba i od razu sukces. Samochód należał do pracownika ośrodka narciarskiego Czarna Góra, pogadaliśmy, wymieniliśmy się informacjami pogodowymi i nie tylko,  w międzyczasie pokazał nam fotografię z wczorajszego dnia nieustannie prowadząc samochód :)
Wysadził nas na skrzyżowaniu prowadzącym w lewo do Jaskini Niedźwiedzia i w prawo do Kopalni niby uranu. Znajomi lekko się zdziwili gdy im powiedziałem, że my już jesteśmy przy jaskini. Z nieba walił śnieg, do jaskini kolejki, bez rezerwacji może się uda ale trzeba długo czekać, walić to, idziemy do kopalni. Do kopalni wpuszczają w 15 osobowych grupach, czekamy pod kasą na swoją godzinę, bawiąc się w zabawy słowne i robiąc mały przypał przez przepuszczające wszystkie nasze słowa drzwi od kasy :D

Sama wycieczka słaba, w kopalni tak naprawdę mało wykopano uranu, za to przewodnik git, jego dykcja i żarty ewidentnie przypadły mi do gustu. Chwila moment i wychodzimy :/ za krótko.

Głodnym, ukazuję się znak na słupie z reklamą zajazdu Czarna Góra, choć bez mapy dalej idziemy do góry, cały czas wiedziałem gdzie wyjdziemy i że zatoczymy piękne koło. W którymś momencie już na zejściu mija nas dwukrotnie to samo auto, za drugim razem pytają nas "którędy do wyciągu", wiedziałem, że na pewno nie do góry, że w dół ale pewności nie miałem. Za moją namową pojechali w dół, ale nie sami tylko z nami, zaproponowali podwózkę. Zjechaliśmy na sam parking na dole, przez mgłę nic nie widzieliśmy, ani wyciągu ani naszego zajazdu (na drugi dzień okazało się, że oba obiekty były nie więcej niż 100m przed nami). Postanowiliśmy zjeść w widocznej karczmie Hubertus, a podwożącym zdradziliśmy wiadomość, że kolejka i tak dziś nie chodzi w związku z pogodą (info od pierwszego podwożącego). Po wyjściu z karczmy ukazał nam się po paru metrach nasz pierwszy ukochany zajazd Puchaczówka :D tak blisko i tak daleko :D
Dalej na szlak, gdzieś się pogubiliśmy ze szlakami robiąc skrót i wyszliśmy na Przełęczy Puchaczówka. Chwilę się pokręciliśmy, postanowiliśmy zejść w dół za szlakiem w tą sama stronę skąd przyszliśmy. Strzał w dziesiątkę. Podczas zabawy z owcami reszty, ja pod przepustem wodnym szukałem kesza.

Dalej już za szlakiem do Stronia z małymi wyjątkami bez problemu. Nawet na koniec ładne widoki nam się odsłoniły. Na koniec dnia mieliśmy się spotkać z druga grupą ale nikt nie miał od nas sił. Ja zaniemogłem już ok 22 z powodu wlanego alkoholu i wc pickera :P
http://www.endomondo.com/workouts/334464192/677106...


Kategoria Pieszo góry

Międzygórze/Stronie Śląskie - dzień 1

  • DST 7.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 25:42km/h
  • Kalorie 1528kcal
Piątek, 2 maja 2014 | dodano: 19.05.2014

Pobudka z rana, lekko kropi, zaczynam pakowanie bo jak zwykle nie miałem ochoty zrobić tego wcześniej, tymczasem za oknem rozdarła się chmura. Zanim doszedłem do Daniela byłem już cały skąpany w deszczu. Pierwszy dzień zakładał krótkie wędrowanie w Międzygórzu a potem dojazd do Stronia Śląskiego.
Za nim dojechaliśmy do Międzygórza lekko zagubiliśmy się w Idzikowie, jechaliśmy drogą, którą potem mieliśmy jechać do noclegu. Zawróciliśmy i po wskazówkach miejscowych (ale nie typa bez nosa z przystanku, który prawdopodobnie opanował sztukę teleportacji do perfekcji) wyjechaliśmy na właściwą drogę. Zanim wjechaliśmy do Międzygórza pogoda zdecydowanie się poprawiła, moje kalesony się rozpuszczały w żarze z nieba (musi mi je ktoś zabrać, za każdym razem zakładam je nie wtedy kiedy trzeba).
Zatrzymujemy się na ulicy Sanatoryjnej, szybkie luknięcie na kesze i lecimy pod wodospad. Przejmuję rolę przewodnika jako że już kiedyś miałem przyjemność spędzić tutaj majówkę w gronie studenckim, właściwie wtedy byłem organizatorem. Dziś więc nie maiłem problemu by wytartymi szlakami przeprowadzić współtowarzyszy. Idąc tak dokładałem swoje opowieści z tamtej wyprawy, parząc kątem oka na zamknięty obiekt D.W. HANIA, w którym to balowaliśmy kilka lat temu.
Wodospad okrążony szybko, kesz wpadł w moje łapki sprawnie, dalej pod górę do Ogrodu Bajek. Parę nowych postaci, pamiątkowe zdjęcia przy ulubionym Kreciku, Tygrysku i sentymentalnym Dzinie. W tym samym momencie zastanawiam się jak zdjąć kalesony przy tych dzieciach :/ nie spodziewałem się takiej pogody, kurtka powędrowała do plecaka, już troszeczkę lepiej. Kiszę się już tylko w kalesonach.


Mijamy seniorów schodzących z Iglicznej, tam też podejmujemy kesza pod pniem drzewa.
Kolejny przystanek Sanktuarium. Na górze coś wcinamy, śmiejemy się z księdza, wypatrujemy końca drogi krzyżowej gdzie ukryta kolejna skrzynka.
Okazało się, że sanktuarium nie jest na szczycie, na sam szczyt prowadzi droga krzyżowa, na którą się wspinamy, kilkaset metrów i parę minut szukamy z powodzeniem kesza. Do Międzygórza schodzimy nieco innym szlakiem, chyba stromym zielonym, tak by zahaczyć tamę. Tam kolejny szybki kesz, pogoda zaczyna lekko się psuć, pierwsze kroplę spadają więc zawijamy się do auta. Prowadzę współtowarzyszy ciekawszą ścieżką wzdłuż rzeki, po krzakach i bardzo stromych skałach.

Docieramy do auta, Daniel nakłania nas na obiad gdzieś na mieście, zgadzamy się, ale niestety nie umiałem polecić mu dobrego lokalu w tym mieście. Wreszcie jak już zadecydowaliśmy, na krok od wejścia do knajpy, Daniel przypomniał sobie o stronie oceniającej lokale gastronomiczne. Wyszukał, że w pobliżu Karczma Puchaczówka ma dobre oceny, poinformowałem go, że będziemy kolo niej przejeżdżać na 100% jadąc do naszego noclegu. Podbudowani wyborem, szybko do auta i ruszamy. Znów Idzików a potem wjazd na przełęcz, niestety warunki były fatalne, całkowita mgła, zero widoków, a przed nami kilkanaście serpentyn. Sama karczma typowo urządzona na styl góralski. Przyjemnie i ciepło w środku. Szybko "coś" zamawiamy, jak się okazało szybko nie zawsze znaczy lepiej. Zamówiłem trzy steki i piwa, każdy zestaw ok 44 zł. Gdy zbliżaliśmy się do pustych talerzy, nagle Daniela dopadła myśl, że jemy nie to co zamówiliśmy, tzn. stek się zgadzał ale reszta już nie. Szybka analiza menu i szok, okazało się, że pani podała nam droższy zestaw za ponad 65 zł za osobę. W sumie na trzech wyszło 200zł. Wow, pierwszy dzień i od razu szaleństwo zakupowe. Okazało się, że składając zamówienie nie byłem dokładny, choć pani mogła się zorientować co chcieliśmy za zestaw skoro wymienialiśmy puree na frytki. W droższym zestawie były szpinakowe pierożki czy coś w ten deseń. Jeszcze zeszli z kosztów przy nas :D hehe co za numer. Zamiast drogich pierożków zjedliśmy pospolite frytki :D Jedziemy na nocleg, okazało się, że ma ładnie popieprzony adres. Niby dojechaliśmy na miejsce ale oczywiście nikt nie pamięta jak nasz nocleg wygląda a na tym domku wypasionym zero informacji. Pytamy obok gościa o dany adres a on nas wysyła Bóg wie gdzie, hehe obok mieszka i nie wie. Zjechaliśmy na główną za radą sąsiada ale nic z tego nie wynikło, telefon wykonany do właścicielki znów nas zaprowadził pod bramy tego fajnego domku. Odbieramy klucze, umawiamy się na grill pod dachem na werandzie bo leje jak z cebra. W pokoju na rozgrzewkę rozlewam chińskie wino, jakaś nowość :). Jedna szklanka wypita, ja nalewam drugą, okazuje się że zostało coś na dnie więc dopijam gdzie w tym samym czasie, ktoś puka do drzwi, wpada do nas właścicielka. Wali winem, wino na stole w kubkach i ja pijący wino prosto z butli, haha dużo śmiechu ale młoda właścicielka chyba zna klimaty :P.  Przypomniałem sobie na koniec, że miałem się zaopatrzyć w mapę, musiałem to zostawić na następny dzień.
Grill gazowy, szybki i smaczny, zawijamy się do łóżek, oglądając TV i snując jakiś plan na jutrzejszy dzień, cały czas wspominając wszystkie ciekawe momenty z tego kończącego się dnia.
http://www.endomondo.com/workouts/335332139/677106...


Kategoria Pieszo góry

3 niedźwiadki + Wołowiec

  • DST 18.75km
  • Czas 05:13
  • VAVG 16:41km/h
  • Kalorie 1900kcal
  • Podjazdy 1034m
Sobota, 1 lutego 2014 | dodano: 03.02.2014

podróż miała swój początek w Świebodzicach, niestety nie o świcie :P
Ok 11 wyjechaliśmy, pierwszy punkt podróży to stacja krwiodawstwa, tam samotnie oddaje krew. Szczególnie miło zapamiętam rozmowy z "pielęgniarkami", które zdaje się, że już moją mordę kojarzą na wejściu :)
Potem szybko lecimy przez Park Sobieskiego, Harcówka, Park Różany - tutaj kesz (jedyny w tej wyprawie).

Z parku wychodzimy i kierujemy się na 3 niedźwiadki, niebieski bardzo fajny szlak, ale raczej na 100% w niektórych miejscach nie przejezdny na rowerze. Po drodze mijamy mauzoleum, syf jak był tak jest, nic się nie zmienia. Idziemy dalej, wychodzimy z lasu przy ulicy Świdnickiej, wiatr dmucha okropnie, na rowerze pewnie już bym przeklinał tą pogodę. Szybko przez ulice a tam pokazuje się pierwsza ściana płaczu, podejście na Małego Wołowca (aka Mały Kozioł - nazwa ta skutecznie utrudniła mi lokalizacje, bo trzeci szczyt dzisiejszej trasy to Kozioł, a na Małym Wołowcu był kamień, a na nim wyryta nazwa M. Kozioł, lekko się zagubiłem pewnie tak samo jak czytający moją relacje). Dużo błota, mało śniegu, a gdzieniegdzie lód, który nie pomagał. A to nie był koniec, droga wiodła raz w dół raz do góry, ale w końcu ukazała się kolejna ściana, tym razem większa i z dużą ilością śniegu. Kilka razy na podejściu leżałem, na szczycie ładne widoki, krzyż i mega wiatr. Fotki, i ... szukamy drugiego krzyża, niestety bez rezultatu, w domu już rozkminiłem jak do drugiego krzyża na Wołowcu podejść (większość ludzi myśli, że jest tylko jeden). Z Wołowca na Kozła prowadzi super szlak, w pewnym momencie szlak prowadził prawie granią (jeśli w ogóle można się posiłkować takim terminem :P), z jednej strony Jedlina z drugiej Mordor.




ok, czas na zejście. Kilka razy na przełęczy Koziej byłem, więc Kozła teoretycznie wraz z jego super zejściem widziałem, pamiętam jak szykowałem się na Borową rowerem a znajomi z geocaching przekonywali mnie, że to raczej nie możliwe, by tam wjechać, podjechałem pod, sprawdziłem, mieli racje. było ostro wejść z buta, ale ni jak to się miało do zejścia z Kozła :). Nagle przy szlaku wykrzyknik, hmmm myślę sobie co to do cholery może oznaczać, chodziłem nawet po tatrach i na coś takiego nie trafiłem. Nagle widzę ścianę w dół, pokrytą lodem. Kilka razy ratowałem się gałęziami, ale okazywało się, że była mała ścinka, łapałem za gałęzie wolno leżące. Śmiechu co niemiara, w końcu udało się zejść całkowicie, potem już tylko nudny powrót na autobus w Wałbrzychu. Plan zakładał, że zajdziemy do Jedliny ale za mało czasu już było, za późno wstaliśmy. Na pewno tam wrócę, rowerowo i pieszo. Fajne szlaki.
http://www.endomondo.com/workouts/292377425/6771062


Kategoria Pieszo góry

Plany na 2014 a raczej marzenia

  • Sprzęt kross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 31 grudnia 2013 | dodano: 31.12.2013

plany i marzenia i na ten rok były duże, niestety częsty brak towarzysza skutkował niepowodzeniem mimo dobrze przygotowanej trasy wielodniowej. Wycieczki jednodniowe były dobre, szosowe i te mtb na poziomie, kilka wyścigów były emocje.
Na przyszły rok życzę sobie by odwiedzić kilka miejsc w Polsce i może europie, kilka bliższych i kilka dalszych zakątków.
Rozbudzona wyobraźnia podpowiada na początek:
1. wieloetapówka po Czechach
2. dookoła Tatr
3. Alpy - kolega zarzucił temat, byłoby pięknie ale czy to możliwe
4. Pradziad
5. Smerk
6. dodać kilka nowych gmin i szczytów z korony sudetów polskich bo się w tym roku obijałem (przez to, że się przesiadłem na szosówkę)
7. Śnieżka
8. Ponowny wjazd pod Odrodzenie
9. I wielu wielu innych wycieczek jednodniowych tych rowerowych i pieszych (ponowne wejście w Tatry i zmierzenie się z Kościelcem i in.)
10. Ost życzenie bym już nigdy nie zagubił szlaku na Trójgarbie

a na koniec życzę sobie i innym poprawienia rekordów, moje akurat będzie łatwo bo 150km w jednym dniu i 3tys w roku byleby zdrowie i czas pozwalały to przekroczymy w tym roku 200km :)


Kategoria Pieszo góry, Mało czasu, szybkie rundki, KSP, Dłuższe trasy

Rudawy Janowickie

  • DST 14.40km
  • Teren 14.40km
  • Czas 07:30
  • VAVG 31:15km/h
Niedziela, 15 grudnia 2013 | dodano: 15.12.2013

wysiadka w Janowicach Wielkich, następnie Zamek Bolczów, potem kierunek na Piec i Skalny Most. Następnie na Lwią skałę czyli Starościńskie Skały, potem Sokolik i w dół do Trzcińska na pociąg


Kategoria Pieszo góry

Skalnik - Rudawy

  • Aktywność Chodzenie
Niedziela, 10 listopada 2013 | dodano: 18.11.2013

zaległy wpis. miała być inna wyprawa ale wyszło jak wyszło więc wypadło na Skalnik w Rudawach. Podjechaliśmy przez Pisarzowice, niestety już bardzo wysoko, słabe oznaczenie ale od czego jest język by wypytać mieszkańców. Znaleźliśmy się pod byłym schroniskiem Czartak. Potem niebieskim w górę. Szybko dochodzimy do celu. Punkt widokowy super, gorzej ze samym sznytem ale cóż :P
po chodzeniu wybraliśmy się znów na znane kąpielisko w Karpaczu :D


Kategoria Pieszo góry

Śnieżka nocą

  • DST 15.00km
  • Czas 03:52
  • VAVG 3.88km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 września 2013 | dodano: 09.09.2013

co to za podróż!!!
zaczęła się dzień wcześniej tj. w piątek. byłem w Świdnicy na urodzinach, z których w stanie wskazującym z uśmiechem na ustach wróciłem do domu ok godz 22.
o 1.30 byłem już ustawiony ze znajomymi. czasu na sen było mało, ale sen nie nadszedł, po przyjeździe oglądam eurobasket potem załączam nba2k13 i tak mi mija czas, parę minut po północy oczy mi się zamykają, za chwile budzik dzwoni a potem telefon od Daniela. Przygotowałem się do wyprawy, w głowie szumi alkohol dalej, przez ten szum zapominam zabrać z domu kilku rzeczy, w tym kąpielówek. Tak kąpielówki na śnieżkę. Ponieważ główny cel to Śnieżka ale potem plan zakładał wejście do znanego hotelu w Karpaczu by skorzystać z wodnych atrakcji. na szczęście było to jeszcze przed Cieszowem więc stosunkowo blisko.
W Kowarach trafiamy na ssaki leśne, nietypowo jeden na poboczu siedzi z ewidentnymi pękniętymi plecami, drugi po paru metrach na środku drogi chce nam wskoczyć pod koła, co za noc :P
W Karpaczu bez przygód, Daniel szuka miejsca startu i bezpłatnego parkingu. O tej porze nie ma z tym problemu, za wstęp do parku też nie zapłaciliśmy bo nie było komu. Ruszamy niedaleko obok Orlinka czerwonym, w trakcie przypominam sobie, że kiedyś nim schodziłem jak byłem mały i wtedy się bałem. Teraz na luzie po tatrach nogi zaprawione i bez przeszkód wspinamy się w górę. Przy cmentarzyku widzimy, że ktoś na dole za nami też się wspina z latarkami. Fajny widok w nocy w środku lasu świecące latareczki. Bardzo szybko dochodzimy do szczytu, nawet za wcześnie, wschód słońca za ponad godzinę, a mocno wieje. Daniel dostaje dreszczy wygląda jakby wykonywał taniec robota. Choć byliśmy dobrze przygotowani (czapki i rękawiczki) to mimo to było zimno. Mnie trzymał alkohol więc w krótkich spodenkach wchodziłem, na górze zakładając dopiero dresy. Czy po ciemku czy jak już świtało widoczność była doskonała, widać "nasze" góry z okolicy i nawet Ślężę i Radunię, spomiędzy których wschodzi słońce. W tym momencie było już pełno osób na szczycie chcących zobaczyć ten obraz, zdecydowanie z przewagą Czechów.


Chwile po szóstej schodzimy tym samym szlakiem, raczej równo podziwiając piękną panoramę Karkonoszy, mnie już łapię powoli sen a to przecież nie koniec dnia. Na parkingu dziwimy się, że aut jak na lekarstwo, wczesna pora więc ludzi brak na szlakach.

Tak czy inaczej kierujemy się do znanego hotelu. Tam całkiem niespodziewanie decydujemy się zjeść śniadanie. Szwedzki stół to to co tygryski lubią najbardziej. Drogo ale po problemach z układem trawiennym w Tatrach w końcu pojawił się apetyt. Dużo zjadłem i wypiłem, wszystko było smaczne, wystrój i obsługa bajeczne, niczego nie brakowało. Po śniadanku pora na relaks, w basenach. Też wszystkiego "próbowaliśmy". Sauny git (szczególnie jak jakaś pani leżała bez stroju), gorzej, że zimna woda do schładzania nie była zimna, ale za to sala lodowa była już idealna. Największą furorę jednak zrobiła na nas zjeżdżalnia CEBULA. Zabawa bezkonkurencyjna. Bawiliśmy się lepiej niż dzieci. Daniel pobijał swoje rekordy w szybkości wjazdu do "lejka", ja za to raz wyleciałem z niego głową w dół. polecam po górskich spacerach się tam wybrać, po wszystkim nie chciało nam się spać byliśmy naładowani emocjami dzisiejszego dnia a to dopiero 11 godzina. Odwiedzamy znany market gdzie zabieram kolejnego wściekłego ptaka dla bratanka. Przy powrocie łapie mnie sen, w domu umawiam się na rower z Kasią a z Pająkiem na basket więc dzień trwa w najlepsze...

/6771062


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 8 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

dzień 8 - KRAKÓW
szybkie pakowanie i sprzątanie w pokoju, przygoda z Tatrami zakończona, kiedyś tu trzeba wrócić mam z jednym szczytem niepozałatwiane rachunki a z innymi chce nowe rachunki otworzyć. W marzeniach chodzenie po górach od schroniska do schroniska i piękna pogoda. Ale to przyszłość. Fajna sprawa, że mam zniżki w schroniskach z/w na to ze jestem krwiodawcą.
Jedziemy w kierunku Krakowa, szybko docieramy. Mam plan co zwiedzać i jak. niestety dowiaduję się, że są też inne plany, kulinarne i że większości mojej trasy nie zwiedzimy.
Zaczynamy ... wiadomo po trupach do celu zmierzamy do Wawelu.

Zwiedzamy to co można za darmo, potem schodzimy przez jaskinie smoka do samego smoka, wirtualne kesze i lecimy na rynek, tam większe spory lub mniejsze. Jedni idą do Piwnicy pod Baranami inni do Maca. Ja szukam kesze ale z miernymi skutkami, koło Kościoła św Wojciecha podejmuję jednego kesza i namierzają mnie w tej chwili inni keszerzy. Szymek i Kasia pomogli mi odłożyć kesza i podjąć koło rynku innego. Sami szukali quiza na rynku. Spotykamy się znów całą paczką i idziemy pod Barbakan, tam zdj i uciekamy przez park do auta, po drodze mam przygodę w damskiej szalecie haha jaki muł bagienny. Jedziemy do Galerii Kazimierza do jakiejś amerykańskiej knajpy. Jedzenie dobre ale fuck, nie jestem mocno głodny aż szkoda było mi to zostawiać na talerzu. Dodatkowo koleżanka podzieliła się nieprzechylną opinią o kotlecie, koledzy dodali swoje podmienione przez kelnerkę hamburgery i menadżerka wszystkim w ramach rekompensaty przyniosła po kawałku ciasta, którego nie zjadłem bo byłem już pełny jak większość zresztą i do tego kubeł zimnej lemoniady, wypiliśmy wszystko :)
no nic, została ost prosta do domu, ciekawa sytuacja na bramkach przed Wrocławiem, kibice jechali na mecz, 0:5 na bank tego się nie spodziewali.
Na tym koniec czas wrócić na rower i do basketu, czekać na następny trip.


Kategoria Pieszo góry

Tatry 2013- dzień 7 - urlop, piesze wycieczki 22-29/08/2013

  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 sierpnia 2013 | dodano: 05.09.2013

dzień 7 - czerwone wierchy czyli cztery dwutysięczniki
mieliśmy w założeniu szybko się zebrać, prognoza pogody pokazywała, że popołudniu będzie padać ale z rana miało być pogodnie. założenia założeniami a my powoli wyjeżdżamy ok. 8 w góry wychodzimy po 9. początek to Kuźnice :/ czuję pęcherz ale jest git, ost dzień przecież trzeba korzystać. pod gondolą wbijamy się niebieskim w kierunku Schroniska na Hali Kondratowej, kilka fot i śmigamy zielonym w kierunku Kopy Kondratowej.

Pogoda się powoli psuję. Wchodzi mi się dobrze, gdy czekałem na znajomych zagaduję pana z dzieckiem. Opowiada, że już schodzi w dół ale z rana jak był na szczycie to było słońce i wspaniałe widoki, fucken shit myślę, u nas z panoramy Tatr nici. Coraz to większe mleko.

Na szczycie łapie nas deszcz i postanawiamy nie kontynuować podróży. Nic nie widać, robi się mokro a szlak na pozostałe szczyty nie jest nam znany. Schodzimy zółtym w kierunku Giewontu, nawet go nie widać. Potem odbijamy niebieskim zatłoczonym do schroniska by wrócić tym samym szlakiem do Kuźnic. Na przyszłość jest pewna lekcja wstawać wcześniej, szczególnie na tak oblegane góry jak Giewont bo potem robi się mocno turystycznie. Zastanawiające jest to, że mimo złych warunków pogodowych, pogarszających się, i tak tylko zakładam, znając prognozę pogody, ludzie pchali się drzwiami i oknami na szlaki pod Giewont. Może też ost dzień w Tatrach, nie wiem. Ale skoro wiem, że na Giewont dostać się można na łańcuchach to mimo to bym nie ryzykował.
Postanowiliśmy wrócić do domu a potem uderzyć na Zakopane, do knajpy, którą Kasi polecał ktoś na szlakach, nie pamiętam nazwy ale była odjazdowa. Typowa góralska chata, pełno zabitych i wypchanych zwierząt tzn wystrój był dobrany :), grała kapela góralska. Dania super, filet z jelenia pychota. do tego śliwowica i herbatka góralska Bóg wie z czym ale mocna jak diabli.

Potem nawet po Krupówkach do jakiegoś pubu trafilismy na tańce ale tańce się nie odbyły a ja byłem lekko mówiąc pozamiatany, wysiłek + alko swoje dały, padłem jak kłoda, w samochodzie a potem w pokoju. Ost dzień ciekawy, pierwszy raz na Krupówkach a właściwie nie za bardzo pamiętam co tam się działo.


Kategoria Pieszo góry