Wyprawa nad morze - dzień II
-
DST
191.60km
-
Czas
07:10
-
VAVG
26.73km/h
-
Kalorie 6700kcal
-
Podjazdy
366m
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstaliśmy wcześnie choć powoli się zbieraliśmy z łóżek. Zrobiliśmy wyprawę do wioskowego sklepu gdzie zakupiliśmy wodę i coś na ząb. Gdy wróciliśmy na następnym talerzu czekały na nas kolejne pięknie ułożone ogóreczki - żeby nie było jednego wkroiłem sobie do bułki, z pasztetem nawet dawał rade.
Ruszamy dopiero po 9, zakładamy na dziś 200km i próbę ominięcia żaru z nieba koło południa. Szybki dojazd do Głogowa, do którego prowadziły fajne pagórki, jak minęliśmy ostatnią, oczom naszym ukazała się wspaniała panorama nizin polskich.
Jedziemy na dwuminutowe zmiany dzięki czemu jazda upływa szybciej, rzadko rozmawiamy, musimy łapać km. W mieście mkniemy bardzo szybko, łapiemy kolejne ronda, przejazd przez różowy most na którym zauważam jedynego jak się okazuję Jana Nepomucena. Rozpędzeni jednak jedziemy dalej, szkoda czasu, trzeba uważać na auta. Kierunek Sława, gdzie mamy zrobić naszą przerwę, jednak zatrzymujemy się tylko na uzupełnienie płynów pod znanym owadem i postanawiamy jeszcze dokręcić kilka km do innego jeziora by mieć mniej km do zrobienie popołudniu. W tym miejscu coś się dzieje ze śladem w endomondo, chciałem przejechać wszystko na jednym pomiarze ale program postanowił to dzielić na dni i wyszły z tego sfałszowane wyniki, którymi przez przypadek oszukaliśmy nasze dziewczyny, myślały, że nie długo będziemy na miejscu. Na koniec program w Sławię się wyłączył i wszystko liczymy od nowa z podziałem na dni.Dzięki dojazdowi do Wolsztyna mamy przejechane do 13h 80km ale żar z nieba nie pozwala na dalszą jazdę, kupujemy napoje i ręcznik i lecimy nad wodę, która okazuje się jest w samym centrum miasta, szczęściarze. Fajnie zagospodarowane miejsce, rozbijamy się w cieniu, woda w jeziorze chłodzi ale jest ciepła. Rozkoszujemy się przerwą ile możemy, gadamy, dzwonimy i uzupełniamy cukry i wodę.

Wyjazd przed 4, musimy dokręcić ok 120km. Daleko nie ujechaliśmy jak odezwały się nasze brzuchy, głód był wielki, umówiliśmy się, że pierwszy zajazd przy drodze z jedzeniem odwiedzamy, niestety przez długie kilometry nie było nic, nawet wioch jakoś mniej. Wpadamy na przedmieścia Nowego Tomyśla (UWAGA AUDYCJA ZAWIERA LOKOWANIE PRODUKTU) trafiamy na pierwszą restauracje, która zwie się DORA. Klima w środku, tanie jedzenie, pyszne i miła obsługa, wszystkie nasze zachcianki zostały spełnione, lód posłużył do ochłodzenia naszych napojów w bukłaku i bidonach. Nawet zamówiliśmy po obiedzie dodatkowo jeden obiad na pół, który potem odbijał nam się do wieczora. Niechętnie pakujemy się znów na rowery, ale musimy cisnąc by potem jak najdłużej cieszyć się jak widokiem morza. Droga się dłuży, za zjazdem z A2 na drodze do Miedzychowa, Zielu odnotowuje bardzo wysoką temperaturę asfaltu na ekranie drogowym. Asfalt nagrzewał się cały dzień i do późnego wieczora oddawał ciepło, dlatego postanowiliśmy na drugi dzień jechać o wiele wcześniej. Powoli kończy się mi woda a w wioskach o ile jakieś są, to nie ma sklepów, Zielu proponuje skręcić w Lewinówku do wioski, ma przeczucie, że tam znajdziemy to czego szukamy - natrafiamy na jakąś kulawą okoliczną panią, oczywiście Zielu zagadał :). Niestety przejechaliśmy całą wiochę i sklepu nie widać, był jeden ale zamknięty (chyba na stałe), na szczęście trafiliśmy na miłych ludzi, którzy nam pomogli, nie tylko nas nakierowali na najbliższy sklep ale poczęstowali oranżadą zimniuteńką, ale także może to dziwnie zabrzmi, pozwolili skorzystać z ich pojemników z wodą by się trochę schłodzić, proponując ręczniki. Z tego ostatniego nie skorzystaliśmy bo i tak pogoda sprawiła, że do końca rozmowy byliśmy już prawie wyschnięci. Zbiliśmy temperaturę ciał i po podziękowaniu i wymienieniu reszty grzeczności i pozdrowień ruszyliśmy dalej.
W Międzychodzie krótka przerwa, w necie lukamy za ewentualnym noclegiem, w zależności od sił i chęci, po drodze rozglądamy się za noclegiem, znów mało wiosek, cisza i lasy, pokojów brak, żadnej tabliczki nie widać. Dojeżdżamy tak do Drezdenka, późnym wieczorem, oglądamy mapę miasta, wiemy że jest jeden drogi hotel reszta to jakieś ośrodki wokół miasta. W rynku natykamy się na poczciwego starca (byłego amatora kolarstwa, pokazuje swoje szlify), który próbuje nam pomóc, kiedy okazuje się, że nocleg nasz wstępnie rezerwowany jest o 20km od nas, za namową Ziela wybieramy droższą opcję.
Hotel 4 Strony Świata bardzo ładny, obsługa miła, zamawiamy tanią pizze u nich a po bronki lecimy na rynek znów. Tam pełno młodzieży - napitej młodzieży, tak że ledwo siedzą i chodzą a dalej w kolejce po alkohol stoją. Pokój idealny do regeneracji organizmu, zostawiamy rzeczy, schodzimy do ogrodu gdzie wciągamy posiłek i napoje. Tym razem nie czekamy na wieczór sportowy, myjemy się, robimy pranie i kima. Było tak duszno, że nie pomogło nawet otwarcie drzwi balkonowych i spanie na waleta, zmęczenie połączone ze złotym izotonikiem pozwoliło na szczęście szybko zasnąć, choć każdy miał już swoje bolące urazy, ja naramienny - Zielo ból dupy.
http://app.endomondo.com/workouts/576744022/677106...
http://app.endomondo.com/workouts/576816951/677106...
Kategoria Dłuższe trasy, Nad Bałtyk 2015
Wyprawa nad morze - dzień I
-
DST
109.22km
-
Czas
04:25
-
VAVG
24.73km/h
-
Kalorie 3871kcal
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
Preludium
Właściwie wyprawa ta miła więcej dziur niż ser szwajcarski. Niemożność spotkania się z Zielem, wiecznego mijania, sprawiła, że szczegóły dogrywaliśmy emailami i telefonami, jakbyśmy byli obcymi ludźmi dla siebie. Ale nie powiem, bardzo podoba mi się jazda na spontan. Działo się dużo, pamięć nasycona przeróżnymi wspomnieniami czy to z jazdy czy z samego już pobytu nad morzem.
Trasa zakładała, że wyznaczoną super trasą czyli ok. 444km przejedziemy w dwa dni. Na szczęście racjonalniejszy z naszej dwójki przeforsował pomysł 3 dniowy i chwała mu za to. Choć może przy innej pogodzie byłoby to jak najbardziej wykonalne. My rowerem z Zielonym w jedną stronę, a powrót z naszymi paniami samochodem, które nad morze wyjadą w piątek.
Trasa przejrzana na google street view nie zawsze była kolorowa, nie wszędzie wjechał pojazd z kamerą. Kolarzówki raczej nie nadają się do jazdy po piachach więc musieliśmy minimalizować takie odcinki trasy na rzecz ruchliwych dróg.
Dzień wyjazdu
Czwartek w pracy był ciężki - nie tylko wpływała na to pogoda ale także chęć rozpoczęcia przygody, pokonanie swoich słabości i lęków przed nieznanym. Wszystko to napędzało mnie strasznie, aż zwolniłem się z pracy wcześniej o pół godziny niż planowałem. Spakowany już oczywiście parę dni wcześniej tylko w najpotrzebniejsze rzeczy do małego plecaka, tak by nie dźwigać za dużo. Spotkanie u Zielonego, napotykam Łazarza - wrócił z tamtego świata

Ostanie sprawdzenie sprzętu i wyruszamy w kierunku Strzegomia na Olszany. Wszechobecny gorąc, woda wchodzi strumieniami, pierwsze kilometry idą bardzo szybko, choć już za Strzegomiem pierwszy raz jedziemy nie tą drogą co mieliśmy w planie i dokładamy sobie kilometry. W Legnicy wjeżdżamy w bardzo ciekawą dzielnicę, pracowałem kiedyś w tym mieście więc wiem, że patola goni patole i jeszcze największa populacja ulubionej mniejszości narodowej. W bramach siedzą zniszczeni życiem pijaczki, zaraz obok młodsi wydzierane "popki" nie widzący chyba, że kroczą w podobnym kierunku, coś tam chcą od nas, ciężko odczytać zamiary, uśmiechamy się i jedziemy dalej, trafiamy na odpowiedni wyjazd i ruszamy na Lubin. Wiadomka gdzie w mieście robimy postój, cel mógł być tylko jeden - burger :) dwa powiększone w cieniu idealnie napełniają żołądek, choć tego dnia dużo przed podróżą zjadłem posiłków. Zamawiałem nie w kolejce tylko przy ekranie i od razu wtopa, nie wydrukowało mi rachunku, numerku czy sam nie wiem czego. Ale nie było problemu, dogadałem się z załogą, większy problem to odebrane dwie szklanki za zestawy, których nie mamy gdzie włożyć. Po zarzuceniu pomysłem, razem postanowiliśmy, że oddamy szklanki obok stolikowi, typowej rodzinnie 2+1, dziecko wcześniej wypytywało mnie gdzie jadę. Z początku niechętnie chcieli przyjąć, jakby wietrzyli w tym jakiś podstęp ale potem znajdując wspólny "język" z głową rodzinny, przyjmują prezent, zapewniając, że wypiją z nich drinka za powodzenie naszej wyprawy. Lekki zmrok już dopada, po drodze nie natykamy się na wolne pokoje w wioskach, więc Zielony dzwoni na wcześniej zdobyty numer pokoi w Tarnówku, koło Polkowic. Pokoje zaklepane, informujemy, że nie wiemy o której dokładnie się pojawimy, i dobrze bo potem się okazało, że tego dnia ładnie pobłądzimy i w scenerii nocy przy akompaniamencie świateł zajeżdżamy na nasz nocleg.
Pani u której nocowaliśmy pasuję idealnie na profil psychicznego mordercy, ładny uśmiech, niepozorna, niska kobiecina niewzbudzająca podejrzeń. Wskazała nam pokoje i łazienkę. Na prośbę o odsprzedanie jakiejś wody stwierdziła, że w kranie woda idealnie nadaje się do picia, w zamian dała nam cały talerz ogórków z ogrodu :D

W sumie nie wiem po co pytałem o wodę skoro jak się potem okazało mieliśmy jej jeszcze trochę. Podzieliłem się ostatnimi łykami wody z bidonu, woda z sokiem. Siedzą przed Tv i zastanawiając się czy nie sprawdzić prawdziwość słów psychopatycznej właścicielki odnośnie wody, Zielu zapytuję mnie czy nie chce jeszcze wody. Okazało się, że miał w bukłaku. Dobry numer. Tak oto chciał mnie przechytrzyć, a to on był już na gorącym krześle za dwie pomyłki drogi (trzecia eliminowała z dalszej podróży) :P czekamy jeszcze na sportowy wieczór by oglądnąć coś o TdP, ja zasypiam w szybkim tempie na programie.
http://app.endomondo.com/workouts/576249914/677106...
Kategoria Dłuższe trasy, Nad Bałtyk 2015
wycieczkowo w grupie na Skały Krasnoludków
-
DST
67.22km
-
Teren
14.00km
-
Czas
04:12
-
VAVG
16.00km/h
-
VMAX
60.30km/h
-
Kalorie 1895kcal
-
Podjazdy
1021m
-
Sprzęt THE BLACK ONE
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakoś przekonałem swoją, obiecując, że po skoczymy nad wodę, a tam posiedzimy ze wszystkimi zjemy obiadek.
Rano musiałem jeszcze zamontować nowe części od zakupionej sztycy, okazało się, że mam grube palce i ciężko było mi je włożyć pod siodełko. Trochę mi zeszło ale z małą pomocą się udało, choć już lekko spóźniony, prosiłem by reszta nie czekała, bo znam drogę i ich dogonię. Niby weekend w trzeźwości a dwie noce zarwane na świętowaniu, niewyspanie totalne.
Cisnę i nagle na końcu Pełcznicy widzę grupkę, która na mój widok jedzie. Zdziwiłem się, że nikt ze mną się nie przywitał ale potem wszystko się wyjaśniło. Okazało się, że czekali na innego kolegę, który jak później się dowiedziałem, gdzieś za nami zgubił się (hehe nie wiedział jak dojechać do Strugi) bo wrócił do domu po dętki, nigdy do nas nie dojechał i się obraził, blame me on it.
Już na wstępie zostałem poproszony, by nie dyktować tempa (co najmniej jakbym był mistrzem polski) i jazdę z tyłu. Tak więc zrobiłem i trzymałem się na końcu, na zjazdach ćwiczyłem pozycję i nawet ciekawe prędkości uzyskiwałem czarnuchem. Jak wspomniałem wycieczka czysto rekreacyjna, nie zabrakło drobnych napraw, upadków (hehe dobrze, że Marian nic sobie nie zrobił, bo uszkodzenie łokci przy jeździe bez kasku to i tak najmniejszy wymiar kary przelatywania przez rower). Moja misja, ciągnięcie na całej drodze kolegi, którego rekordowy dystans z tego roku to całe 6km. Każdy podjazd to jego pozostawanie, a że inni nadawali takie tempo, że gość nie dawał rady to towarzyszyłem mu, rozmową sprawiałem, że podjazd szybciej mijał. Swoją drogą prosili mnie bym jechał wolno a sami swoim tempem walili. :)
Na miejscu poszukaliśmy kesza, zjedliśmy mega jedzonko jak dotarły zastępy samochodowe. Nawet dowiedziałem się, że Zielony dojedzie z Alą, jakieś kłopoty mieliśmy z zasięgiem i po drodze nie mogłem się z nim dogadać. Wstępnie dogrywaliśmy swoją podróż roku. To będzie coś co można na starość przeżywać, a dodatkowo może będzie to krok do czegoś nowego, odległego. SKY IS THE LIMIT.
Powrót po piwku nudny jak nie wiem, musiałem ściągnąć okulary bo bym zasnął. Niektórzy łapali lekkie doły ale chyba szybciej minęła droga, hmmm pewnie z górki :). Fajnie, że udało mi się obczaić nowe trasy, myślę, że to będzie mój alternatywny dojazd do Mieroszowa. Widoki na masyw Dzikowaca też zacny, Lesista Wielka dalej na mnie czeka, do trzech razy sztuka.
Nad wodę nie pojechaliśmy, cały dzień zachmurzenie duże. HEHE moja pani

Kategoria Dłuższe trasy
poręb bolków i ... zgubiłem się :P
-
DST
88.38km
-
Czas
03:29
-
VAVG
25.37km/h
-
VMAX
61.60km/h
-
Kalorie 2811kcal
-
Podjazdy
1033m
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na początku małe spięcie na drodze w Tomkowicach. Jechałem tak cicho, że na drodze prawie przyprawiłem o zawał serca liska, biedaczek się tak przestraszył mnie, oklapły mu uszka, patrzał z niedowierzaniem, uciekł metr na pobocze, z ust wyczytałem, że wyzywał mnie od palantów.
Wiedziałem, że drogi w Roztoce będą decydujące, chciałem pojechać boczną drogą do Bolkowa kiedyś pokazaną przez Zielonego. Ale pamięć podpowiadała inaczej i pojechałem drogą ostatnio zapamiętaną czyli szaloną podróż micrą do Jawora. No cóż, straciłem dużo czasu, wyjechałem koło rezerwatu Chełmy, który kiedyś z Zielonym odwiedziliśmy, trzeba powtórzyć, bo podobno są tam fajne miejsca do jazdy. W Bolkowie mała przerwa na dwa telefony a potem przygotowania pod podjazd dnia, góra przysłoniła słońce. Kolarzówce brakuję przełożeń, na stojaka, wzrok w asfalt. Idzie ciężko ale udaję się. Zjazd poezja, lekka przerwa na jedno zdjęcie, banana i zakładanie powtórne okularów. Zjazd bajka, ponad 60 na liczniku, a mógłbym o wiele więcej ale jakoś strach nie pozwala, towarzyszący wiatr non stop dmucha mocno, boję się by mnie nie podwiał, dlatego ostrożnie.
Straciłem za dużo czasu, co prawda miałem światełka (sukces), nawet je używałem ale kolejna przełęcz skończyła by się już w nocy. Zjeżdżam tylko Marciszowem i jadę do domu, utrzymując fajne tempo aż palą mi się nogi.

http://app.endomondo.com/workouts/571356411/677106...
Kategoria Dłuższe trasy
Jelenka Schronisko
-
DST
7.53km
-
Czas
02:45
-
VAVG
21:54km/h
-
Kalorie 1408kcal
-
Podjazdy
369m
-
Aktywność Chodzenie
na drugi dzień z inną parą udajemy się do Parku Miniatur a potem na Przełęcz Okraj, skąd wyruszamy do Schroniska Jelenka, pogoda na początku dnia nie rozpieszczała, ale tak jak prognoza pokazywała popołudnie bardzo przejrzyste i bezchmurne. Panorama ze schroniska piękna, aż pojawił się pomysł by kontynuować podróż na Śnieżkę ale może w innym składzie by się udało, za dużo racjonalistów, a właściwie jeden. Odpuściłem (po raz który?), za to pokazałem znajomym zabawę geokeszing i fajne skrytki na Przełęczy Okraj. Na koniec wpadliśmy jeszcze do knajpy w Sadach, czcząc imieniny naszych pań.
http://app.endomondo.com/workouts/568667937/677106...
Kategoria Pieszo góry
szukając srającego chłopka
-
DST
62.99km
-
Czas
02:28
-
VAVG
25.54km/h
-
Kalorie 1272kcal
-
Podjazdy
369m
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
szybki wyjazd z Zielonym po w sumie nieznanych okolicach. szybki może nie do końca bo zanim ostatecznie się spotykamy kończę już rundkę po Cierniach (jakieś 10km) - problemy telekomunikacyjne. Proponuję znaleźć pomnik srającego chłopa gdzieś za Świdnicą ale okazuję się, że nie tylko ja jadę tymi terenami pierwszy raz. Super zjazd w Wierzbnej choć mega wiało w paszcze. Zatrzymaliśmy się w sklepie by uzupełnić wodę. Tam postanawiamy porzucić wcześniej ustalony plan i zabierać dupę w troki, burza is comming. Uciekamy najszybszą możliwą drogą. W Milikowicach dopada nas ulewa, początkowe krople nie zapowiadały nic dobrego więc od razu decyzja, że chowamy się na przystanku. Kilka razy mieliśmy się ewakuować do Świebodzic ale znów zaczęło mocniej padać. w końcu przejeżdża jakiś kolarz i jedzie w naszą stronę. A co tam, szkoda czasu podłączamy się, trzymam się z tyłu, z rowerów przede mną leci duży strumień wody. Na zakręcie za mostem na Cierniach napotkany kolarz smaruje sobą asfalt, nie korzysta z pomocnej ręki więc po chwili zostawiamy go ze swoimi myślami nad powodem upadku...
http://app.endomondo.com/workouts/567954381/677106...
Kategoria Dłuższe trasy
Ognisko na Starym Książu
-
DST
5.87km
-
Czas
04:00
-
VAVG
40:53km/h
-
Kalorie 2045kcal
-
Aktywność Chodzenie
... Okazało się, że w mieście mało co padało, plan ogniska na Starym Książu niezagrożony, super obiadek, potem dokończenie wieczoru w tym samym gronie u mnie w mieszkaniu, oglądamy etap TdF.
Srający chłopku nie czuj się bezpieczny, wcześniej czy później zostaniesz nakryty na swym czynie przez nas.
http://app.endomondo.com/workouts/569847565/677106...
Kategoria Pieszo góry
targaj balla w szczawnie
-
DST
19.43km
-
Czas
00:46
-
VAVG
25.34km/h
-
Kalorie 562kcal
-
Podjazdy
226m
-
Sprzęt Bestia
-
Aktywność Jazda na rowerze
granie na całym boisku, jakieś staruchy nas rozwaliły, pierwszy raz od nie wiem kiedy tyle się nabiegałem, w tą pogodę - morderstwo, zmęczony mega
http://app.endomondo.com/workouts/565504807/677106...
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
jak nie idzie to nie idzie
-
DST
11.40km
-
Teren
9.00km
-
Czas
00:49
-
VAVG
13.96km/h
-
Kalorie 497kcal
-
Podjazdy
222m
-
Sprzęt THE BLACK ONE
-
Aktywność Jazda na rowerze
po nerwowym weekendzie a jakże nerwowy poniedziałek.
uważałem, że choć dziś może pojeżdżę dłużej, zrelaksuje się po nudnym weekendzie, nie licząc może uniknięcia dzwona w Szczawnie Zdrój, bo razem z Pająkiem miałem mokro, człowiek uczy się całe życie. Kiedyś dodałem do swojego życia zasadę ograniczonego zaufania do kierowców w stosunku do pieszych. Jak przechodzę po pasach na jednokierunkowej patrzę w dwie strony aby jakiś wariat mnie nie potrącił jadąc pod prąd. I tą zasadę muszę wdrożyć kiedy prowadzę auto. Wystarczyłoby żebym skręcał w lewo i nie uniknął bym tego rozpędzonego głąba.
... to może relax jazda na rowerze + keszowanie ... a dupa tam. Skrzynki lekko mówiąc w miejscach złych - mrowisko wielkich mrówek lub w krzaku z kolcami dzikiej róży - geniusz, troll (jeszcze napisał, że w jego mniemaniu dobrze ukryte - zjeb). Dodatkowo jadąc cały we krwi, pogryziony przez owady naglę czuję brak stabilności w siodełku, czyli powrót 5 km na stojąco z siodełkiem w kieszeni.
Jedyny plus to test pulsometru, teraz tylko muszę nauczyć się czytać z niego dane.
Może mały plus we wtorek, wizyta u kardiologa i jeden z (nie moich) problemów jazdy odpadnie, oby. Reszta ciężko, nieustanna walka za każdym razem, aż się odechciewa wszystkiego.
http://app.endomondo.com/workouts/564743622/677106...
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki
III SOWIOGÓRSKI MARATON GÓRSKI po weselu
-
DST
25.47km
-
Teren
25.47km
-
Czas
01:49
-
VAVG
14.02km/h
-
Kalorie 1316kcal
-
Podjazdy
952m
-
Sprzęt THE BLACK ONE
-
Aktywność Jazda na rowerze
no to się nazywa weekend. plan zakładał, że pojadę albo jako pomocnik albo jako uczestnik zawodów. w zależności jakie będzie wesele...ejj wesele było świetne, dziewczyna i mama mają bóle mięśni bez maratonu rowerowego :P
Przyjechałem w mocnym stanie alkoholowym o 4 do domu, po 7 obudził mnie sąsiad i jego kochanka imieniem wiertarka, dzięki sąsiad.
co dziwne nie zdążałem mieć kaca, lekko skołowany zjadłem śniadanie i podjąłem decyzję, że przejadę maraton. W międzyczasie przyjechał Zielony, który pomógł mi się zebrać i przyszykować. Jedziemy na styk, dodatkowo trafiamy na objazd przez Dzierżoniów gdzie tracimy cenny czas ale na miejscu jest tyle chętnych, że biuro zawodów nie daje rady i start został przesunięty na późniejszą godzinę dzięki czemu na spokojnie się zapisujemy.
Na starcie wymieszani amatorzy i profesjonaliści (średnia ponad 24km/h sick!!!). Zastanawiam się czy jechać mini czy tak jak zadeklarowałem mega. Dodatkowo bliżej nieznana mi osoba puszcza przeokropnego bąka. Plebs, dzicz i trolle :P
Początkowe kilometry słabe, dużo mnie wyprzedziło a ja zero pary w nogach, nie było czym kręcić, czekam na jakiś krótki zjazd ale nic z tego. Ale jak się doczekałem to chciałem by się skończył, długi kamienisty dodatkowo zaliczyłem chyba każde błoto. Po wyścigu mógł ktoś stwierdzić na podstawie mojego wyglądu a innych, że jechałem inny maraton. Kolejny podjazd i wreszcie kogoś zaczynam wyprzedzać, potem kilku mnie i tak to jakoś leci, w pewnym momencie jechał za mną gość, który oddychał tak samo ciężko na podjeździe jak Kudłaty, zrobiło się jeszcze śmieszniej gdy innemu gościowi za szwankowały przełożenia i łańcuch, stanął i w dość osobisty i ciekawy sposób powiedział o swoich uczuciach w stosunku do roweru :). Kiedy maiłem swoją największą bombę to jechałem za piękną panią w legginsach, true motivation. Właśnie po jej wyprzedzeniu...długo walczyła ze mną zacząłem o wiele lepiej jechać, szybciej pokonywałem krótkie podjazdy na stojąco dzięki czemu przegoniłem wiele osób. na całej trasie walczyłem z jakimś typem w zielonej koszulce, cały czas się przeganialiśmy, okazało się, że był szybszy na zjazdach. Ogółem trzymałem się swojej taktyki z korektami Ziela na maratony, a więc "bez spiny na początku", "podjazdy rób swoim tempem" i mój ulubiony, który miałem nie powtórzyć "omiń bufet", od razu wiadomo, które myśli jego a które moje, ale tyle osób przegoniłem biorąc jednego banana i kilka ciastek, napełniając kieszenie trochę no i bidon. jadłem po drodze, nawet chyba pani złapała mnie w obiektywie.
Kiedy usłyszałem, od jakiegoś członka ekipy obsługującej na ostrym 90stopniowym nawrocie, że to ostatni podjazd, dostałem nowych pokładów mocy. co prawda nie było już męczących długich podjazdów ale ogółem jakieś były, krótkie. Walczyłem o miejsca, niestety w pewnym miejscu pojechałem gdzieś indziej niż powinienem, 100m zrobiłem ale na szczęście zawróciłem. Wyprzedziło mnie dwóch facetów i jedna kobieta. Liczyłem, że będzie podjazd i ich dogonię. Podjazd się pojawił, oni na siedząco ja na stojąco, jednego wyprzedziłem, dwójce usiadłem na koło ale zaczął się singlowy odcinek, techniczny. Jak pokazał inny Świebodziczanin dało się wyprzedzać wymijać na tym odcinku, jechał MEGA, ja go rozpoznałem więc przepuściłem, pani przed chyba go nie słyszała i walił obok niej, uważając by nie wyskoczyć ze skoczni w górę. Ja poczekałem już na ostatnie szutrowe metry. Udało się ich wziąć przed ostatnią prostą, gość walczył ale waliłem w pedały mocno.
Wynik: 1:48:23 (MINI)
śr. 12,86 km/h
M2 24/34
open 84/137
źródło: ultimasport
Może mogło być lepiej a może gorzej, ale pogoda plus wesele do późna jakoś odstraszały od dystansu mega, w sumie powinienem się cieszyć, że nie maiłem skurczów po takiej ilości alkoholu, może to zasługa magnezu łykniętego przed weselem. Było fajnie, wynik jakoś się udał czyli do następnego ...
http://app.endomondo.com/workouts/555231838/677106...
Kategoria Mało czasu, szybkie rundki











